Bardzo lubię syrop klonowy. Ten smak i kolor kojarzący się z jesienią. Do tej pory jadłam go głównie jako dodatek do pankejków czy naleśników. Moje dzieci też go bardzo lubią. Ostatnio nawet barist(k)a w kawiarni rozmawiała ze mną o tym jak bardzo lubi syrop klonowy. Chyba mało osób nie lubi syropu klonowego. A może się mylę ? W jednej francuskiej sieci marketów, do których rzadko uczęszczam pewnego dnia znalazłam ciasteczka klonowe z Kanady. Pachniały wspaniale. Smakowały całkiem nieźle, choć były dla mnie zbyt słodkie. Dwa kruche ciasteczka, a pomiędzy jakiś krem i to on był taki słodki. I na dodatek dodatek tłuszczów roślinnych, jednak bez określenia jakich. Mogło tam być wszystko i to pewnie oleje utwardzane. Postanowiłam zrobić swój zdrowszy odpowiednik, mniej cukru, dobry tłuszcz. Tym bardziej że miałam sporo syropu klonowego. Problem pojawił się co do foremek w kształcie liścia klonu kanadyjskiego. Ale młodszy syn na spacerze zaczął zbierać kolorowe liście i wpadłam na pomysł że szablony sama zrobię. Wypróbuję przepis i jak ciasta się sprawdzą nabędę jakieś gotowe foremki. Tak też zrobiłam. Przepis to średnia przejrzanych na blogu różnych przepisów, głównie kanadyjskich i amerykańskich. W tych amerykańskich jest bardzo dużo cukru w rożnych postaciach. Nie dziwią mnie problemy z nadwagą i otyłością w ich kraju. Ja zredukowałam ilość cukru z 1 szklanki do 3 łyżek cukru, który wcześniej aromatyzowałam laską wanilii. Nie wyobrażam sobie, że miałabym dodać do tych ciastek szklankę cukru.
1/2 szklanki syropu klonowego
1 żółtko
3 czubate szklanki mąki pszennej
200 gr masła
3- 4 łyżki cukru waniliowego
szczypta soli
Masło zostawiamy w temperaturze pokojowej, by stało się miękkie. Następnie ucieramy masło z cukrem na gładką masę. Dodajemy żółtko i syrop klonowy. Ucieramy. Do tego dodajemy przesianą przez sitko mąkę i wyrabiamy gładkie ciasto. Kulę ciasta wkładamy do lodówki na około pół godziny lub więcej. Wyjmujemy. Część odrywamy, wałkujemy na stolnicy posypanej mąką na grubość około 5 mm. Wycinamy kształty foremką i układamy na papierze do pieczenia. Pieczemy 15 minut w temp. 180 stopni C. Studzimy. Dobre zaraz po ostygnięciu, choć mi smakowały najlepiej na drugi dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz