27 lutego 2017

Zapusty. Kusaki w Jedlińsku.


Co roku we wtorek, dzień przed Środą Popielcową na ulice Jedlińska koło Radomia wylegają młodzi ludzie, poprzebierani w różne postacie. W zeszłym roku miałam możliwość wyjazdu do Jedlińska w ten dzień. Zapewniam Was że warto. Ulice Jedlińska zapełniają się bajecznie kolorowo ubranymi ludźmi, przeważnie młodzieżą młodszą i starszą. Już po zaparkowaniu warto się wkupić w łaski miejscowego Boruty, który za drobną opłatą zaprowadzi tam gdzie trzeba.


Dzieciaki przebierają się w wiejskie baby, parę nowożeńców, chłopów w różnych strojach, diabły, diabełki, Żydów i muzykantów. Towarzystwo wesoło przetacza się przez miasteczko, czasem zaczepiając, hałasując, śpiewając i grając na różnych instrumentach.




Oczekiwanie na przedstawienie umilały zespoły ludowe. Można było zjeść z kotła wojskowego dobrą grochówkę i dostać herbatę na rozgrzewkę. 


Co ciekawe wszystkie role, nawet kobiece ( panna młoda ) są odgrywane przez młodych przeważnie mężczyzn i chłopców.

Pan Rak to postać z herbu miasta.

Mi najbardziej podobały się diabełki, które mimo swej symboliki wyglądają bardzo sympatycznie. Nawet niedźwiedź się przyplątał. 


Ale nie jest to taka zabawa dla samej zabawy. To jest tylko przygotowanie do właściwego zdarzenia jakim jest ŚCIĘCIE ŚMIERCI.


Śmierć schwytana podstępem ( wcześniej się upiła ), jest prowadzona przez środek miasta na rynek celem jej osądzenia i skazania. Korowód prowadzi kat ubrany w czerwony strój. Za nim rajcy miejscy i przebierańcy.


Całość przedstawienia jest oparta na opisie wierszowanym. Trochę brakowało mi kozaków występujących w opisie. 


Pod koniec tej imprezy było już żal tej Śmierci, która bala się okrutnie tego co ją czekało. Trzęsła się bardzo. Sąd złożony z miejskich rajców jest bezlitosny, a kat nie litościwy. 



12 lutego 2017

Wietnam na pałeczkach. Deser CHE z bochenkowcem.


Gdy w zeszłym roku uczestniczyłam  w warsztacie wietnamskiego Street Foodu w Muzeum Etnograficznym w Warszawie poznałam sekrety robienia kilku dań. Robiłam tam też nietypowy deser, który jednak okazał się  typowy, ale dla wietnamskiego podniebienia. Dość prosty, bo może być złożony z samych owoców zalanych słodkim ( posłodzonym ) mlekiem kokosowym lub zwykłym. Wietnamczycy dodają do parady fasolę w kolorze bordowym. Na warsztacie wersja  byłaby wręcz banalna, by nie powiedzieć bananalna, gdyby nie dodatek czarnej galaretki i to na dodatek z puszki.  Gdy udało mi się taką galaretkę kupić w sklepie z żywnością azjatycką w Wólce czy na Marywilskiej czekałam na jakiś nietypowy i niebanalny dodatek owocowy. Podczas ostatniej wizyty w Wólce Kosowskiej miałam szczęście dostać bochenkowiec


To owoc czasem mylony z mitycznym, a może mitycznie pachnącym ( ? ) durianem. Ten owoc jest o wiele przyjemniejszym aromacie, ale również dość intensywnym. Chwilę po zakupie już pachniało nim w całym samochodzie, chociaż kawałek to był niewielki, zawinięty w dwie torebki i upchany w bagażniku z resztą zakupów. Jak podkreślę, nie jest to zapach nieprzyjemny. Ma ciekawą teksturę, można powiedzieć lekko chrupką, nie tak jak jabłko. Skórka wygląda jak skóra smoka, choć przecież nie wiem jak wygląda taka skóra. Tak ją sobie wyobrażałam jako dziecko i tak zostało. Zielono - brązowa z wypustkami. Kolor miąższu przyjemny dla oczu, a smak bardzo satysfakcjonujący. Szczególnie przypadł do gustu młodszej latorośli. Choć Wietnamczyk, który mi go sprzedawał skrzywił się i spytał czy ja to znam. Odpowiedziałam, że tak. I smakuje - zapytał. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą że tak. On pokiwał głową i powiedział że pn to tego nie lubi i jeszcze raz się skrzywił. Nie każdy jak czytacie podziwia mój entuzjazm. 


Czas zająć się deserem. Gdy nie dostaniecie nadobnego bochenkowca możecie zastąpić go np. bananem, mango, papają, melonem, borówką amerykańską czy innym ulubionym owocem. Pora przedstawić kolejnego bohatera, czyli czarną galaretkę grass jelly . Uwaga, galaretka ta jest prawie bez smaku, prawie bo jednak jakiś słaby wyczuwalny smak i zapach jednak ma. Co najważniejsze nabiera smaku w owym deserze. Smaku kokosowego zazwyczaj. Myślę, że można dodać zwykłej  galaretki owocowej, pokrojonej w kostkę. 



1/8 bochenkowca
1/2 galaretki grass jelly
2 łyżki cukru
ziarna białego sezamu ( opcja )
1 puszka mleka kokosowego

Miąższ bochenkowca pozbawiamy skóry i pestek i kroimy w kostkę. Galaretkę kroimy w kostkę podobną jak owoce. To poukładać w miseczkach. Cukier ( miałam palmowy ) rozpuścić w odrobinie gorącej wody i połączyć z mlekiem kokosowym. Tym zalać zawartość w salaterkach. Można posypać prażonymi nasionami sezamu. Można też dodać inne ulubione owoce czy orzechy. 



06 lutego 2017

Brownie z gruszką azjatycką.

Uwielbiam zakupy w Wólce Kosowskiej w sklepach z wietnamską żywnością. Już nie raz o tym pisałam, wiem to dobrze. Zawsze znajdę coś nowego, co mnie inspiruje do nowych poszukiwań. To było tym razem duże znalezisko. Dosłownie i w przenośni. Gruszka azjatycka, która nie smakowała jak gruszka. Owszem podobnie, ale miała bardzo ciekawy smak. Słodko-  kwaśny. Trudny do opisania. Raczej okrągła i większa od naszych gruszek. Przypominała duże jabłko. Jedna tylko sztuka wystarczyła do całego ciasta ! Gdy nie uda Wam się dostać takiej gruszki można dodać polskie twarde odmiany, ale trzeba wtedy dodać trochę cytryny, by ciasto nie było tak jednoznacznie słodkie. Czekoladę do ciasta obecnie trudno znaleźć o odpowiedniej jakości, bez wypełniaczy, oleju palmowego i innych nieciekawych rzeczy. Ale to możliwe. Łatwiej znaleźć dobrą gorzką niż mleczną. Główne źródło inspiracji było na stronie znanej  angielskiej telewizji. Jednak zmieniałam proporcje, głównie cukru oraz składniki. To przepis jesienny, ale teraz również można go wykorzystać. By upiec to ciasto kupiłam specjalną formę, z gotowymi porcjami. Mój gazowy piekarnik lubi przypiec od dołu i nie dopiec z góry. Pomyślałam, że jak ciasto będzie w oddzielnych foremkach upiecze się szybciej i nie przypali od spodu. Rzeczywiście tak było. 




1 gruszka azjatycka
100 gram masła
100 gram dobrej gorzkiej czekolady
ok. 100 gram drobno pokrojonych orzechów włoskich
3 jaja 
75 gram brązowego cukru
szczypta soli do smaku

Masło roztopić z czekoladą, najlepiej w wodnej kąpieli. Ostudzić. Orzechy włoskie dobrze posiekać. Żółtka ubić z cukrem na puszystą jasnożółtą masę. Dodać do  tej masy ostudzoną czekoladę z masłem i orzechy. Wymieszać. Ubić białka, dodając do nich szczyptę  soli. Delikatnie wymieszać obie masy. Wlać masę do formy i malowniczo powkładać pokrojoną na osiem części obraną wcześniej gruszkę. Pieczemy do 30 minut.


03 lutego 2017

Zapiekanka ze szpinakiem, ricottą i orzechami

Podczas planowania i robienia posiłków dla rodziny nie trzeba się zrażać brakiem składników w domu, a nawet w pobliskim sklepie. Nie będę przecież po paczkę cannelloni czy lazanii jechać do najbliższego marketu, tym bardziej gdy wszyscy czekają głodni. Miałam w planach zrobić pyszne cannelloni ze szpinakiem z ricottą, bardzo lubiane w moim domu, szczególnie przez starszego syna. Tym razem znalazłam w magicznej szafeczce makaron macaroni i pomyślałam, że to on zastąpi brakujące składniki. W lodówce dumnie leżały 2 duże pęczki szpinaku, czekając na swój dzień. 
Ja się dziwię, ja można zepsuć danie ze szpinakiem, tak by było niezjadliwe. U nas szpinak jest wprost obiektem boskim. Tylko musi być odpowiednio przyprawiony. Bo szpinak uwielbia towarzystwo czosnku i cebulki. Czuje się w nimi optymalnie. Do tego jeszcze dodatek ricotty czy śmietany i jest już pyszna baza do dania. Może to być sos do makaronu lub składnik zapiekanki. 



2 pęczki szpinaku 
2 średnie cebule 
4 -5 ząbków czosnku
250 gr ricotty
400 gr makaronu macaroni
kilka orzechów włoskich
30 gr masła
30 gr mąki orkiszowej 
ok 250 ml maślanki
sól do smaku
świeżo starta gałka muszkatołowa
mielony biały pieprz
zmielone peperoni
płatki papryki wędzonej
jarmuż w proszku ( opcjonalnie )
olej rzepakowy 

Szpinak dokładnie myjemy i osuszamy. Na patelni lekko szklimy cebulę pokrojoną w kostkę. Następnie dodajemy szpinak porwany lub posiekany ( ogonki posiekane ) i przeciśnięte przez praskę ząbki czosnku. Lekko obsmażyć. Posolić do smaku. Studzimy. Można tą masę lekko zmiksować. Potem mieszamy szpinak z ricottą. 
Makaron gotujemy na półtwardo. 
Przygotowujemy sos beszamelowy z mąki, masła i maślanki, przyprawiając świeżo startą gałką muszkatołową, mielonym białym pieprzem oraz solą do smaku. 
Makaron mieszamy ze szpinakiem i wkładamy do naczynia wysmarowanego tłuszczem. Następnie polewamy sosem beszamelowym, posypujemy orzechami włoskimi i płatkami ostrej papryki oraz wędzonej papryki.  Można posypać wierzch zmielonym jarmużem, głównie dla efektu kolorystycznego ;) 
Podajemy gorące. 


01 lutego 2017

Promocja książki „Rośliny w wierzeniach i zwyczajach ludowych" w Krakowie.

26 stycznia 2017 roku w MEK Muzeum Etnograficznym w Krakowie odbyło się spotkanie w sprawie promocji książki " Rośliny w wierzeniach i zwyczajach ludowych. Słownik Adama Fishera ". Tak się szczęśliwie złożyło, że akurat tego dnia byłam w Krakowie, po skończonym trzydniowym szkoleniu. Udałam się do muzeum, do którego planowałam się wybrać się od kilku lat. Miałam chwilę czasu, by zwiedzić również wystawę stałą oraz czasową, przed rozpoczęciem spotkania.  Zdążyłam jeszcze porozmawiać trochę przed spotkaniem z Łukaszem Łuczajem, współautorem opracowania słownika oraz kupić książkę, która rozeszła się momentalnie. Pierwsze słowa wprowadzenia i znaleźliśmy się w magicznym świecie roślin przedwojennej Polski zilustrowanej pięknymi rysunkami. Większość pracy edytorskiej wykonała Monika Kujawska, a praca ta nie była łatwa. 


Pomysł na to żeby zebrać te informacje zebrać powstał na I Zjeździe Filologów Słowiańskich w Pradze. Odbywał się on w dniach 6-13 października 1929. Została podjęta inicjatywa wspólnego napisania Słownika słowiańskich wierzeń i zwyczajów ludowych przez zgromadzonych tam naukowców z krajów słowiańskich. Polskę reprezentował profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie Adam Fisher. Dzieło to  nie powstało, jednak ta książka powstała z informacji, które zostały zebrane w ramach, można byłoby to nazwać dziś projektu. To część informacji zebranych  w ramach polskiego wkładu do tej przyszłego słownika. 


Miejsca, gdzie informacje miały być zbierane obejmował cały obszar II Rzeczypospolitej Polskiej, ale faktycznie spłynęły tylko z części ówczesnej Polski. Co widać na mapie powyżej. Najwięcej informacji było z terenu działalności profesora Adama Fishera, czyli okolic Lwowa. Badania były głównie robione wśród ludności polskiej, jednak w południowej części II RP wśród badanych byli też Rusini i ludność Huculszczyzny oraz Żydzi. 


Większość opisów dotyczy właściwości leczniczych roślin oraz obrzędowych. Pozostałe to zastosowanie w gospodarstwie rolnym oraz w pożywieniu. Informacje zawarte w książce zostały spisane i zredagowane z fiszek, czyli małych kartek i karteczek zapisanych pismem ręcznym w ilości około 6.000.  Spisane w latach 1929-1935 . Często trudno je było odczytać. Notatki były też dość chaotyczne. 


Piękne ilustracje do książki ręcznie  zrobiła Elżbieta Nowotarska czarnym tuszem na obsadce. 


Na szczęście udało mi się jeszcze przed spotkaniem kupić książkę. Rozeszła się jak świeże bułeczki. Ale jest już planowany dodruk. Niestety nie miałam jeszcze czasu, by bliżej zapoznać się z książką, przejrzałam ją tylko pobieżnie. Głównie oglądając ilustracje, które są naprawdę ładne i oddające rzeczywisty wygląd roślin. 



Banany w cieście po wietnamsku

Moja ulubiona słodka przekąska z barów wietnamskich. Niektórzy mówią  że to danie z ich czasów studenckich. No, ja chyba ich podczas studiów...

Wasze ulubione