29 sierpnia 2018

Węgierskie papryki nadziewane jagnięciną


Przyjechały prosto z Węgier. Serio. Tak pachniały, że w samochodzie ślinka zbierała się w ustach w czasie drogi do Radomia. Po drodze trzeba było jeszcze dokupić jakieś mięso. Akurat przejeżdżaliśmy koło tureckiego sklepu z mięsem halal. Padło  na jagnięcinę. Pierwotnie miałam zrobić te papryki według przepisu pani ze sklepu " Sklep Papryka" na Saskiej Kępie, od której tą cudowną paprykę kupiłam.  Ale zakup pierwszorzędnej jagnięciny ten zamysł trochę zmienił,bo to miała być wieprzowina lub mięso wołowo-wieprzowe. Do tego jeszcze kupiliśmy wyroby z mangalicy i słodką sypką paprykę. Paprykę ostrą dostałam w prezencie. Mięsa było sporo i postanowiłam nie dodawać do farszu ryżu, ani np. bulguru. Przyznam, że gotowana a nie pieczona w piekarniku wersja nadziewanej papryki bardziej mi się podoba. 


Składniki
ok.20 papryk białych węgierskich
ok 2 kg jagnięciny
2-3  łyżki słodkiej papryki w proszku
1 łyżeczka ostrej papryki w proszku
sól do smaku
świeżo zmielony czarny czarny pieprz
2 łyżki koncentratu pomidorowego

Paprykę myjemy,osuszamy i pozbawiamy czapeczek z nasionkami. Mięso mielimy, doprawiamy solą, słodką i ostrą papryką w proszku oraz pieprzem. Nadziewamy mieszanką papryki. W płaskim, szerokim rondlu układamy papryki  czubkami w dół. Zalewamy lekko słoną wodą i gotujemy około 20 minut lub więcej. Mięso nie powinno być surowe, a papryki dalej jędrne. Papryki wyjmujemy, a do połowy wody w której się gotowały papryki dodajemy przecier pomidorowy i doprawiamy do smaku słodką i ostrą papryką. To taka wersja lekka. Można sos zagęścić zasmażką lub śmietaną oczywiście. Podajemy gorące z ryżem, polane sosem pomidorowo- paprykowym. 

26 sierpnia 2018

Warsztat kuchni meksykańskiej.



Kiedy wybierałam się na warsztat kuchni meksykańskiej „ Wszystko o kukurydzy „ w ramach radomskich spotkań z kulturą „ Fosa pełna kultury „ byłam bardzo ciekawa, co  będziemy tam robić. Na miejscu czekał stół bogato zastawiony różnymi składnikami oraz dwoma kolorowymi naczyniami z materiału. Okazało się że są to pojemniki na gotowe już tortille, by zbytnio nie wystygły i wyschły przed podaniem. 



Zobaczyłam też uśmiechnięte Meksykanki, które krążyły między stanowiskami przygotowanymi dla uczestników na warsztat. 


Na stołach były przygotowane miseczki z trzema rodzajami mąki. Jedna była tradycyjna, polska żółta mąka kukurydziana, druga biała mąka kukurydziana meksykańska oraz znana mi już mąka kukurydziana niebieska, również pochodzenia meksykańskiego. Z mąki niebieskiej kukurydzianej nie raz robiłam różne potrawy meksykańskie, tortille oraz tamales. Kupowałam niebieską, właśnie z uwagi na jej kolor, bo ileż mamy składników w kuchni o takim kolorze.


Zarówno biała mąka jak i niebieska kukurydziana podlegały procesowi nixtamalizacji. Polega on na gotowaniu ziaren kukurydzy w roztworze wody z wapniem. Dzięki temu skórka łatwiej odchodzi od miąższu, a zrobiona mąka jest również bogatsza o wapń w składzie. Tak wytwarzane są mąki kukurydziane w Meksyku. Proces ten powoduje również zwiększenie przyswajalności witaminy B3 i innych składników mąki. 


Mąka kukurydziana, która jest wytwarzana w Polsce nie podlega temu procesowi. Ma to wpływ zarówno na jej obróbkę kulinarną, jak również smak. Z żółtej mąki kukurydzianej trudniej zrobić tortille oraz empanadas z uwagi na małą plastyczność masy z mąki i wody. Założeniem warsztatu było m.in. zwrócenie uwagi na różnice między poszczególnymi mąkami. 
Pierwsze nadzienie do empanadas było proste choć zaskakujące. Z fasoli czerwonej z cebulą i czosnkiem. Samo w sobie stanowi fajną pastę do jedzenia. 


Na początku zrobiliśmy mięsne nadzienie do empanadas, czyli meksykańskich pierożków smażonych zazwyczaj w głębokim tłuszczu. Było to TINGA DE POLLO – kurczak w sosie chipotle. Niezwykle aromatyczne nadzienie do pierożków, które może być samodzielnym daniem. Przypomina nieco polski bigos, tylko ze słodkiej kapusty, bo głównym składnikiem jest tu właśnie kapusta. 


Nie powiem, żeby mnie to nie zdziwiło. Szef kuchni, prowadząca warsztat Delia Arriga zwróciła uwagę, że kapusta nie jest składnikiem egzotycznym w kuchni meksykańskiej i są rejony w Meksyku, gdzie używa się jej całkiem sporo. 


Na koniec pracy z mąką robiliśmy z żółtej polskiej mąki tortille. Do ich robienia w Meksyku używa się specjalnych maszynek. Na miejscu można było zobaczyć jedną z nich. 


Ale jeśli robienie tortilli nie jest naszym częstym zajęciem, wystarczy nam foliowy woreczek przekrojony na pół. Taką też metodę poznałam na warsztacie kuchni meksykańskiej, na jakim byłam w Warszawie. 


Z warzyw czekających na tacce trzeba było zrobić sałatkę, zwaną w Meksyku salsą.


 W skład weszły pomidory, zielona papryka, cebula oraz kolendra. Część salsy wylądowała razem z rozgniecionym awokado. Powstała pasta typu guacamole. 


Usmażone w głębokim tłuszczu empanadas miały być następnie przecięte wzdłuż, podane z dodatkami jak: kwaśna śmietana, sałata lodowa, rożne sosy meksykańskie, salsa, guacamole 



Wiecie co najbardziej lubię w kuchni meksykańskiej ? To że jest bajecznie kolorowa, a nic tak nie pobudza mojego apetytu jak kolorowe jedzenie. 
Na warsztacie sporo się nauczyłam. Przepisy jakie dostałam na kurczaka z chipotle oraz na masę z fasoli będą niebawem wykorzystane. 



Spotkanie to było możliwe dzięki współpracy z Ambasadą Meksyku oraz Fundacją Kultury Meksykańskiej w Krakowie. 



24 sierpnia 2018

Fosa pełna kultury. Weekend skandynawski.


Na kolejnym spotkaniu w Fosie pełnej kultury można było się zapoznać z szeroko pojętą kulturą skandynawską. Przybyła ze Śląska grupa rekonstrukcyjna UTGARD GLIWICE pokazała dawne życie Wikingów. Mnie oczywiście najbardziej zainteresował wątek jedzenia. Może dlatego nie mam zdjęć chłopaków, którzy prezentowali się bardzo ładnie. 


I tu niespodzianka. Posiłki Wikingów były podobne do posiłków Słowian.  W przeciwieństwie do Słowian jedli jednak więcej ryb, co jest akurat zrozumiałe. Zapewne jedli podpłomyki i różne bryjki z kociołka. Wśród kobiet przy ognisku była również kapłanka. 


 


Dziewczyna pokazywała jak zrobić sobie ładną krajkę do przepasania sukni. Mężczyźni uczyli strzelania z łuku oraz walk zespołowych i indywidualnych z użyciem tarcz oraz toporków ( z gumowymi końcami ). Mój młodszy syn po zapoznaniu się z wojową częścią lepił figurki z masy solnej, z którą miał pierwszy raz do czynienia. Co ciekawe nie tylko mężczyźni byli wśród Wikingów wojami, znaleziono groby w których był razem z pozostałościami ciała ekwipunek woja, a okazało się że grób był kobiecy. W budowie ciała kobiety były podobne do swoich mężczyzn. Wikingowie byli bardziej rośli niż Słowianie. 




Na miejscu dziewczyna robiła podpłomyki, które były później pieczone na żywym ogniu. Zrobienie ich jest bajecznie proste. To była  po prostu mąka pszenna wymieszana z wodą i z jakimś zielskiem. W tym wypadku z natką pietruszki. Prosty posiłek na świeżym powietrzu złożony z podpłomyków jeszcze lekko parzących w usta z masłem czosnkowym ( dziewczyna nie żałowała czosnku ) smakował znakomicie.




Potem było jeszcze spotkanie dotyczące olejków eterycznych oraz spotkanie dla dzieciaków związane z serią kryminałów adresowanych dla nich, oczywiście szwedzkich. Bo teraz Szwecja to zagłębie kryminałów. Wystawę temu poświęconą można było zobaczyć na piętrze w Amfiteatrze.


Potem było też budowanie z klocków LEGO, oczywiście duńskich. I podziwianie całkiem dużego Volvo. 


20 sierpnia 2018

Zupa z podagrycznika pospolitego




Odkryłam kolejne poletko podagrycznika pospolitego. Ba, poletko to mało powiedziane. Można rwać garściami i to bardzo młode okazy. Właśnie tylko brać i zrywać. Ale wraz z dostatkiem surowca rośnie zapotrzebowanie na nowe przepisy. A jak wiadomo lub nie podagrycznik nie jest rośliną typu szpinak czy burak, że można czerpać ze źródeł wiedzy i przepisów ile się da. Na pomysł ugotowania zupy z podagrycznikiem wpadłam po spotkaniu dotyczącym Skandynawii w radomskim Amfiteatrze. To letnia impreza cykliczna " Fosa pełna kultury". Siedziałam razem z rekonsruktorkami UTGARD GLIWICE czasów wczesnego Średniowiecza przy stole i rozmawiałam o kuchni dawnych Wikingów. Niezbyt różniła się od kuchni Słowian ponoć. Od jednej z dziewczyn, mającej rolę Rusinki dowiedziałam się przy okazji robienia podpłomyków z mąki, wody i naci pietruszki o książce o kuchni Słowian i Wikingów. Taka książka dla rekonstruktorów. Tam jest przepis na zupę z podagrycznika. Książkę obecnie trudno kupić. Skończył się nakład. Przepisu na zupę nie poznałam, ale myśl o zupie z podagrycznika siedziała mi w głowie. W tamtym przepisie zapewne nie było ziemniaków, ani śmietany. W moim jest i jedno i drugie. Może kiedyś uda mi się zdobyć tą książkę, wtedy poznam tajniki gotowania tej zupy ze średniowiecza. Tymczasem przedstawiam mój pomysł na zupę z podagrycznikiem.


Składniki 5-6 ziemniaków 3-4 garście podagrycznika ( najlepiej młodego) 1 liść laurowy 1/2 pęczka koperku 1 garść szczawiu kilka listków pokrzyw sól do smaku świeżo mielony pieprz 1 średnia cebula 6 ząbków czosnku olej rzepakowy do smażenia śmietana ugotowane jaja na twardo grzanki czosnkowe ( opcja )
Na oleju krótko przesmażamy drobno pokrojoną cebulę i czosnek. Ziemniaki obrane i pokrojone jak na zupę gotujemy w małej ilości wody z 1 ząbkiem czosnku. Podagrycznik i koperek myjemy i kroimy średnio drobno. Gotujemy w średniej ilości wody około 20 minut, a potem dodajemy szczaw i jeszcze chwilę gotujemy. Studzimy i miksujemy. Gdy ziemniaki są już miękkie dodajemy zieloną część oraz przesmażone warzywa. Dosalamy do smaku i pieprzymy. Można dodać śmietanę. Gotujemy chwilę, by smaki się połączyły.
Serwujemy z jajkiem ugotowanym na twardo. Można zrobić też grzanki z masłem czosnkowym.

01 sierpnia 2018

Fosa pełna kultury w Radomiu. Weekend czeski


Fosa pełna kultury w Radomiu. Weekend czeski



Weekend w Radomiu po powrocie z Wielkopolski upłynął raczej w deszczowej aurze, jednak pełnej kultury. W Amfiteatrze Radomski, gdzie w czasach podstawówki kilka razy występowałam na scenie, tańcząc w Zespole Tańca i Pieśni Ziemi Radomskiej im. Gen. Waltera zorganizowano weekend kultury czeskiej. 




Zaczynał go warsztat ze śpiewem białym prowadzonym prze panią Brodę. Warsztat mnie tak wciągnął, że zdążyłam na końcówkę spotkania z Mariuszem Szczygłem, który opowiadał o swoich związkach z kulturą czeską. Autor bardzo ciekawie opowiadał o naszych południowych sąsiadach. Na tyle ciekawie, że po powrocie do Warszawy szybko poleciałam do biblioteki i wypożyczyłam sobie jego trzy książki o Czechach. Jedną już przeczytałam, kolejną kończę. 




A potem było spotkanie na które czekałam najbardziej. Spotkanie z właścicielem Browaru Czarny Kot- Jarosławem Kołsutem. 

Teraz obok mojego rodzinnego domu w miejscu starego browaru Saskich jest browar Czarny Kot. To historyczne miejsce, którego początki sięgają roku 1812, kiedy to powstał pierwszy radomski browar założony przez Aleksandra Kłossowskiego. Potem jego  córka wychodzi za mąż za Józefa Saskiego, który staje się właścicielem browaru. I tak jest później znany jako Browar Saskich. 
Natomiast browar Czarny Kot  miał siedzibę również na Limanowskiego, ale na Borkach powstał w 1999 roku. W tym roku młody browar Czarny Kot, ale już znany i ceniony wkroczył w owo historyczne miejsce. W przyszłości ma tam też być muzeum. 



Dowiedziałam się o dobrodziejstwie dolnej fermentacji z całą gamą smaków, barw oraz o piwie górnej fermentacji lubianej  przez niemieckich kolonistów na terenie Polski. Mogliśmy na miejscu spróbować zarówno piwo Czarny Kot i Biały Kot. Bardziej odpowiada mi czarny. Ogólnie browar ten jest znany nam od kilu lat. Piwo tego browaru sprowadza sklep niedaleko mojego miejsca zamieszkania w Warszawie. Ma ciekawe  piwa smakowe. 





Podstawą  piwa jest słód, a nie chmiel który jest tylko przyprawą. Słód to skiełkowany jęczmień. Browar radomski miał niegdyś swoją słodownię, teraz słód przyjeżdża już gotowy do browaru. Piwo piwem, a słód słodem. Mnie najbardziej zainteresował temat pierniczków radomskich. Znane były w całym Królestwie Polskim.  I ten temat postaram się zgłębić podczas kolejnej wizyty w Radomiu. 


A na drugi dzień zorganizowano warsztat dla dzieciaków. Dzieci wzorując się na serialu " Sąsiedzi " robili swoje zaprawy z ciastek i kolorowego jogurtu. 






Były jeszcze wyścigi samochodów terenowych i czytanie bajek czeskich. Świetna zabawa dla dzieci. 


Pani Onigiri - japońskie ryżowe kanapki w Warszawie



Pewnego dnia można było wpaść do mojej ulubionej wegańskiej ramenowni Ramen Vegan Shop i zjeść kanapki japońskie z ryżu z nadzieniem, czyli onigiri. Są one podstawą wyżywienia Japończyków. Do przygotowania tych trójkątnych kanapek ryżowych są potrzebne specjalne foremki. Są zazwyczaj owijane w plastry nori. 

Były do wyboru 3 smaki i zdecydowałam się wziąć wszystkie, bo żadnego wcześniej nie próbowałam. Serwowała je znana już mi PANI ONIGIRI. Poznałyśmy się już na jednej z imprez w Warszawie. 




KURUMI MISO - słodko słodki orzech włoski w miso

UMEBOSHI W PACHNOTCE - śliwka japońska w pachnotce.

SPICY TOFU 



Oczywiście zjadłam wszystkie trzy i teraz nie wiem, które było najlepsze. Wszystkie mi bardzo smakowały. Słodka nuta kurumi miso i kwaśność umeboshi w pachnotce i ostre tofu. W codziennej ofercie Pani Onigiri są również onigiri z łososiem i tuńczykiem. Warto odwiedzić stacjonarny lokal na warszawskim Wilanowie. 





Po prostu szarlotka. Z papierówek.


Dodaj napis

Szarlotka, to ciasto dla niektórych ukochane. Mój starszy syn zazwyczaj zamawia szarlotkę gorącą z gałką lodów śmietankowych. To już rozpusta prawie. Ja też lubię jeszcze ciepłe, często jeszcze gorące ciasta. A szarlotka tu może królować. Taka na kruchym cieście, najlepiej z papierówkami lub smalcówkami, wcale nie tak drobno krojonymi. Przesmażonymi na maśle. Tak jak się niedawno dowiedziałam robiła je babcia Marianna. 
Starszy syn z moim tatą nazbierał jabłek. Mama zagniotła ciasto, a ja zrobiłam masę jabłkową. Najwięcej  zjadł młodszy syn :)

Ciasto
3 szklanki mąki pszennej
2 duże jaja
1 - 2 łyżki cukru waniliowego
1/2 szklanki cukru lub mniej 
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
200 gr masła
trochę śmietany ( opcja )

Masa jabłkowa
około 20 małych jabłek
1 płaska łyżka cynamonu lub więcej
2 łyżki cukru
1 łyżka masła

Na stolnicy siekamy masło razem z mąką,cukrem i proszkiem do pieczenia. Dodajemy jaja i zagniatamy szybko ciasto. Gdy jest zbyt twarde można dodać trochę śmietany. Owijamy je w czystą ściereczkę i odkładamy do lodówki.
Przygotowujemy masę jabłkową. Jabłka obieramy i kroimy na średnie kawałki. Wrzucamy je na rozpuszczone na patelni masło i smażymy razem z cynamonem mielonym i cukrem. Gdy jabłka są bardzo słodkie możemy nie dodawać cukru. Można je bardziej lub mniej podsmażyć. Zależy jak się lubi. Gdy są bardziej podsmażone wytwarza się sos, który bardziej zwiąże  całość.
Ciasto dzielimy. 2/3 ciasta na spód, a reszta na wierzch. Ciasto na dno rozwałkowujemy i układamy  na papierze do pieczenia. Na to wykładamy przestudzoną masę jabłkową. Na wierzch ścieramy ciasto. Pieczemy około 30-40 minut w temp. 180 stopni C.




Banany w cieście po wietnamsku

Moja ulubiona słodka przekąska z barów wietnamskich. Niektórzy mówią  że to danie z ich czasów studenckich. No, ja chyba ich podczas studiów...

Wasze ulubione