26 listopada 2014

Jesienne kolory. WYKA i słonecznik- para doskonała.


Zamglony, szary dzień, nie wiadomo czy to jeszcze jesień, czy też skryta za chmurami zima. Już na pewno nie złota polska jesień. Pochmurna i bezsłoneczna aura. Nostalgicznie snujące się mgły wieczorem, nocą i rankiem. Zimne, wilgotne powietrze. Świat jest szaro- brunatny. Gałęzie bez liści, jak puste ramiona czekające na kogoś. I ziemia, która już wydała plony, a teraz odpoczywa. A jednak ta pora ma swój urok. Niesie nadzieję na nowe życie.


Wyka to ciekawa roślina strączkowa. Pierwszy raz spróbowałam jej  na warsztacie u Łukasza Łuczaja. A właściwie to już po, bo większość uczestników już się rozjechała, a ja z kilkoma osobami oglądaliśmy jeszcze na zakończenie zdjęcia i dokumenty na laptopie. Rozmawialiśmy, popijaliśmy herbatkę i Łukasz zaproponował nam wykę do pogryzania. Lubię wszelkie nowości, więc przystałam z ochotą. No i pogryzaliśmy wykę. Bardzo mi zasmakowała. Była o wiele smaczniejsza niż soczewica. Bo pierwsze skojarzenie jak ją zobaczyłam miałam z czarną soczewicą białugą. Tylko kolor nie ten.  Cóż skoro nie można jej kupić, tylko samemu wyzbierać... gdzieś na polu? 
Relacja z warsztatu u Łukasza, gdzie smakowałam wykę po raz pierwszy :) Kiedyś przed warsztatem na pewno o niej słyszałam, może w rozmowach moich dziadków? Kojarzyło mi się wyłącznie z paszą dla zwierząt.

Tego lata udało mi się kupić wykę na targu w Radomiu. Targ, który nazywa się KOREJ, na którym bywałam kiedyś od czasu do czasu, mieszkając w Radomiu. Spojrzałam teraz na ten targ zupełnie innym okiem. Teraz odwiedzam go częściej, niż kiedyś gdy byłam stałą mieszkanką Radomia.


Wykę kupiłam od sprzedawcy zbóż i kasz wszelakich. W jednym worku wypatrzyłam wykę, ale pomieszaną z czymś jeszcze. Sprzedawca powiedział że to pasza dla zwierząt, taka mieszanka. Mój Tata, który robił ze mną zakupy i był przewodnikiem po targu nie zdziwił się moim zakupem. Tylko sprzedający był zdziwiony, że zamierzam to zjeść :)

Gdy byłam na wakacjach na Podlasiu, to na targu w Hajnówce stała Ukrainka z towarem wszelakim. Począwszy od mydeł, perfum i innych kosmetyków poprzez mazidła lecznicze, typu maść " tygrysek " i maść borsukowa do artykułów spożywczych. Przyprawy oraz słodycze, ale ze słonecznika. Batonik zrobiony jak " sezamki ", ale ze słonecznikiem oraz chałwa słonecznikowa. Moją relację z podlaskich wędrówek kulinarnych można zobaczyć tutaj. Te słodycze, dość proste smakowały wyśmienicie. Jestem zdziwiona, że za najbliższą granicą na Ukrainie te słodycze są tak popularne i lubiane, a u nas prawie nie znane. Polacy chętnie kupują sezamki i chałwę z sezamu. A przecież to słodycze zupełnie z innej bajki. Moje przemyślenia poszły o krok dalej niż słodycze.


 Dużą popularnością cieszy się u nas hummus, robiony z ciecierzycy oraz tahini ( pasty sezamowej ). Nie powiem sama bardzo lubię hummus, często gości na naszym stole. Co ciekawe cieciorka stała się w Polsce tak modna, że je się jej więcej podobno niż innych strączkowych. W mojej głowie zaczęła kiełkować myśl, by stworzyć pastę typu hummus, ale z polskich składników. Z uwagi na owe słonecznikowe słodycze, zakupione na targu w Hajnówce wybór padł na słonecznik. Ziarno słonecznika smakuje mi o wiele bardziej niż sezam. Dlaczego zatem nie pasta słonecznikowa, zamiast sezamowej ? I dlaczego nie wyka ( groch, fasola ) zamiast cieciorki ? Z wyką pasta to jeszcze ma znamiona dzikości :) Dziki hummus ?
Z wyką należy obchodzić się ostrożnie bo zawiera lekko trujące saponiny. Należy ją namoczyć w wodzie kilkanaście godzin i najlepiej gotować dwukrotnie, zmieniając wodę. Jest bogatym źródłem białka. Gdy zblenderujemy wykę już po ugotowaniu, otrzymujemy gęstą pastę o brunatnym, mało ciekawym kolorze. Ale jest pyszna. Słonecznik, który zblenderowałam oddzielnie od wyki uprzednio uprażyłam na suchej patelni. Najlepszy olej rzepakowy można kupić przed świętami Bożego Narodzenia również na radomskim targu. Jest tłoczony metodą domową, w tłoczarkach do oleju. Ma intensywny żółty kolor i mocny zapach.

Składniki 
1/2 kg suchej wyki
200 -250 gr słonecznika
parę łyżek oleju rzepakowego
sól, 
pieprz,

Wykę namoczyć kilka godzin ( najlepiej przez całą noc ). Ugotować w świeżej wodzie. Odlać ją i gotować do miękkości w świeżej wodzie. Blenderować po wystygnięciu, dodając trochę wody lub oleju. Słonecznik uprażyć na suchej patelni, również zblenderować tak by była w miarę jednolita masa. Połączyć razem, doprawić solą, pieprzem. Dodać trochę oleju rzepakowego, do smaku. Zajadać. 




Ja podałam moją pastę wykowo- słonecznikową z grillowanym oscypkiem i kroplą oleju słonecznikowego " od chłopa ", jako przekąskę. Trochę wyki zostawiłam, by pokazać kontrast i produkt wyjściowy. Będę jeszcze eksperymentować z wyką.

Nie mam jeszcze nazwy na to autorskie danie :)

19 listopada 2014

Jesienne kolory. Pracowe ciasteczka.

Przepis na te pyszne ciasteczka dostałam od mojego nowego kolegi z pracy. Tego dnia byłam w pracy już dość zmęczona  i głodna.  Wtedy  kolega, jakby czytając w moich myślach poczęstował mnie tymi domowymi ciasteczkami, które zrobiła jego żona. Pyszne i sycące. Dobre jako przegryzka w pracy i w domu. Ze względu na składniki dobra też dla dzieci. Moje je zajadały :). Dostosowałam przepis do składników, jakie posiadałam w domu. Miałam mąkę żytnią, płatki różnych zbóż i  żurawinę.   Spróbujcie je zrobić, ale uważajcie ! Można się uzależnić.


Składniki 

120 gr masła miękkiego, 

60 gr cukru brązowego, 


1 jajo,


 100 gr płatków owsianych ( ja dałam mieszankę różnych ), 


    140 gr mąki żytniej 720 ( razowa może być ),


      1/2 łyżeczki proszku do pieczenia,


        100 gr czekolady ciemnej, 


          125 gr suszonych owoców ( żurawina u mnie ),


            Masło utrzeć z cukrem, dodać jajo, mąkę a potem resztę składników ( owoce i czekolada ). Wymieszać. Formować kulki wielkości orzecha włoskiego i spłaszczać. Układać na pergaminie do pieczenia. Piec 15 min w 180 stopniach C . Odczekać chwilę przed zdjęciem z blachy.

            Smacznego :)



            18 listopada 2014

            Azja na pałeczkach. Chińskie BAOZI.


            Jak na Saskiej Kępie pojawiły się chińskie pierożki, zaraz tam pognałam wiedziona chęcią ich spróbowania. Robiła je na miejscu Chinka. Czasem trzeba było na nie czekać, bo jeszcze ich ta pani nie zrobiła. Bardzo dobre, zarówno te z nadzieniem z krewetek i mięsa jak i te wegetariańskie. Jednak najbardziej smakowały drożdżowe duże BAOZI z nadzieniem z wieprzowiny. Wyczuwałam w smaku też pora oraz imbir. Pierożki były tam podawane w bambusowych koszykach do gotowania na parze. To nadaje potrawom dodatkowy urok i być może smak. Ale nic to. Przy najbliższej kolejnej wizycie pogadałam z wlaścicielem pierożkarni na ten temat. I zakupił dla mnie odpowiedni koszyczek bambusowy do gotowania na parze. Owszem moglam tą potrawę zrobić na zwykłej wkładce do gotowania na parze, ale połowa uroku gdzieś by mi znikła. Mając już naczynie zaczęłam drążyć internet w poszukiwaniu ciekawego przepisu, zarówno na ciasto drożdżowe, jak i farsz. Przepis na ciasto znalazłam w książce o kuchni chińskiej,  natomiast przepis na farsz jest moją kombinacją. Pamiętałam smak z pierożkarni i próbowałam go odtworzyć. Wyszedł bardzo podobny. Efekt możecie zobaczyć sami. 




            Ciasto drożdzowe

            1/2 kg mąki pszennej ( plus trochę do podsypania w czasie wałkowania )
            1/4 paczki drożdzy piekarskich
            1/2 szklanki ciepłego mleka,
            ok 1/2- 1 szklanka wody ( ja dałam na oko )
            2 łyżeczki oleju sezamowego
            trochę cukru
            trochę soli do smaku,


            Farsz mięsny

             ok 1/2 kg zmielonej karkówki wieprzowej
            1 łyżka oleju sezamowego
            1 por ( drobno pokrojony i przesmażony na oleju)
            ok 2 -4 cm  imbiru ( ja daję dużo !)
            1 ząbek czosnku
            1 łyżka oleju sezamowego
            2 łyżki prażonego sezamu białego
            2 łyżki sosu sojowego
            1 łyżeczka cukru
            sól, pieprz do smaku

            Sos Sojowy
            60 ml sosu sojowego ( lepszy jasny )
            1 chili
            1 ząbek czosnku
            2 łyżki octu ryżowego 
            2 łyżeczki cukru
            1 łyżka prażonych ziaren sezamu



            Składniki farszu mieszamy razem i odstawiamy na czas robienia i rośnięcia ciasta drożdzowego. Ja zmieliłam wieprzowinę 2 razy, dodając imbir do mielenia. Przez to całe mięso stało się imbirowe w smaku.  Drożdże rozpuścić w mleku, z cukrem i częścią wody. Jak drożdże zaczną buzować dodać mąkę, wodę. Zagnieść ciasto, odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia, wcześniej smarując naczynie olejem sezamowym. Posmarować ciasto tym olejem. Rozwałkować na 1/2 cm grubości, lub trochę cieniej. Wykrawać kółka o średnicy ok. 11 cm. Nakładać  około 1 i 1/2 łyzki farszu na środek. Formować takie sakiewki jak na zdjęciu. Gotować od 15 do 20 minut na parze,  najlepiej na bambusowej nakładce. Dobrze jeśli możemy wyłożyć ten koszyczek np. kapustą lub sałatą. Nie powinno sie układać ich zbyt ciasno, gdyż pierożki zwiekszają swą objętosć. 

            Można zajadać same lub maczając w sosie sojowym.


            17 listopada 2014

            Jabłka na stół. Cydrowy boczek.


            Zaczynam mój cykl jabłkowy od zmieszczenia przepisu na pyszny boczek o nucie cydrowej. W planach jest jeszcze pikantna zupa z jabłek i placki z jabłkami. Niedawno kolega, bardzo mięsożerny zarzucił mi, że na moim blogu jest mało typowo mięsnych potraw dla jak to się wyraził prawdziwych facetów. Jeszcze znajomy poprosił o przepis na ten smakowity boczek. Uzyskałam go od Meat & Love na Święcie Jabłka i festiwalu Cydru. Serwowali tam pyszne kanapki z boczkiem o nucie cydru. Na moją prośbę przesłali mi przepis na boczek i kilka innych pyszności cydrowych w postaci pdf. Oprócz ciekawych przepisów, są również piękne zdjęcia oraz wyjaśnienie co to jest cydr. Opisując co to jest cydr posiłkowałam się właśnie przesłanym mi plikiem pdf. 

            Cydr wydaje się produktem nowym. Jednak znany był już dawniej, ale pod nazwą jabłecznik. Powstaje z fermentacji jabłek, choć jest również cydr gruszkowy.  Z moszczu, czyli mętnego soku z jabłek, wyciskanego oraz fermentowanego następnie szczepami drożdży rdzennych powstaje alkohol, do którego jest dodawany sok jabłkowy. Może być słodki, wytrawny, a nawet lekko kwaśny. Podaje się schłodzony. 
            Niestety tego dnia zabrakło mi goździków i marchewki, więc przepis został lekko zmodyfikowany. Kratkę na mięsie należy naciąć delikatnie i w miarę gęsto, by dużo przypraw dostało się między skórkę. 



            Składniki
            2 kg mięsnego, dość chudego  boczku,
            1 łyżeczka brązowego cukru
            1 łyżeczka goździków
            1 łyżeczka soli
            1 duża cebula
            1 marchewka
            5 ząbków czosnku
            2 cm korzenia imbiru
            500 ml cydru jabłkowego


            Ponacinać skórkę w kratkę lub krateczkę. Ponacierać boczek mieszanką przypraw przygotowaną z utłuczonych goździków, cukru, soli. Trzeba dokładnie wetrzeć mieszankę w przestrzenie między krateczkami. Na blaszce do pieczenia rozkładamy pocięte w grube platry marchewki, cebulę, obrany imbir w plasterkach oraz ząbki czosnku. Ja dla bezpieczeństwa blaszkę posmarowałam cienką warstwą oleju rzepakowego. Na warzywach układamy boczek skórą do góry. Pieczemy 25- 30 minut w temeraturze 250 stopni C. Skórka powinna ładnie się zbrązowić. Wyjmujemy boczek, wlewamy cydr i zmniejszamy temperaturę do koło 95 stopni C. Pieczemy około 2 godziny. Po pieczeniu mięso powinno odpocząć około 20 minut.
            Najlepszy jest jako wędlina na kanapki.
            Znakomicie smakuje z pieczonymi jabłkami. 

            11 listopada 2014

            Piłsudski. Milusin. Kuchnia Marszałka.


            Pojechałam do Sulejówka po raz kolejny. Kiedyś można było oglądać willę tylko zza płotu, bo była niedostępna dla zwiedzających. Dowiedziałam się, że Milusin można już oglądać, bo zorganizowano tam muzeum. Nie mogłam dłużej czekać. Piłsudski ma w moim życiu miejsce szczególne, bo wiąże się ze wspomnieniami dziadka Adama. Mój dziadek był w Marszałku zakochany, jak duża część Polaków. Gdy był w wojsku, jego służba przebiegła w Belwederze. Jak byłam mała często opowiadał mi o Dziadku. Wtedy nie wiedziałam kto to jest, ale wiedziałam, że ktoś ważny. Do końca swojego życia mój dziadek wspominał Piłsudskiego.

            Przewodnik w muzeum opowiadał o życiu Piłsudskiego i jego rodziny w willi. Mnie oczywiście najbardziej zainteresował wątek kuchenny.


            Informacje o zwyczajach kulinarnych panujących w willi " Milusin " zaczerpnęłam z książki Włodzimierza Kalickiego " Powrót do Sulejówka ".
            Najpierw Piłsudski zamieszkał w drewnianej willi w stylu rosyjskiej daczy. Takie budownictwo było popularne nie tylko wśród urzędników carskich ale i wśród Polaków.
            Codziennie rano i wieczorem było dostarczane do  tejże willi mleko z gospodarstwa miejscowego rolnika. Czasami też był od nich  kupowany domowy chleb.  Do dworku przychodziły z kobiałkami kobiety i  zjeżdżały się furmanki chłopów z Sulejówka i pobliskich wsi i od nich kupowano warzywa, ziemniaki i drób. Sama Aleksandra Piłsudska chodziła na zakupy do Cechówki ( teraz Miłosny ). W miejscowym sklepie można było dostać tylko kilka niezbędnych produktów, ale taniej je można było dostać w Warszawie. Chleb i bułki  były kupowane od Żyda Cukiermana, zajeżdżającego dwukółką. Kuchnia była prowadzona dość oszczędnie. Pomocą w kuchni była pomoc kuchenna Michalina Stańczykówna, a potem Adela Haybutowicz, obie pochodzące z rodzinnych stron Marszałka.





            Piłsudski do jedzenia nie przywiązywał dużej wagi,ale lubił by posiłki były podawane na czas. Jadł tylko to co lubił i co ciekawe nie lubił bigosu ani kołdunów, będących potrawą pochodzącą z jego rodzinnych stron. Z uwagi na problemy żołądkowe lekarze zabronili mu jeść czerwonego mięsa. Często jadał delikatną cielęcinę, która w ogóle była bardzo popularna w czasach przedwojennych jak i drób.




            Lubił słodkie leguminy oraz ciasteczka domowe. Ich służąca, przygotowywała placek z suszonymi śliwkami oraz zapiekaną pianką z białka na wierzchu.
            Zawsze w ich  domu były sucharki litewskie przygotowywane z bułeczek, posypane cukrem i cynamonem.
            Z innych źródeł niż wspomniana książka wynika, że lubił bułeczki z kardamonem.

            Herbatę Piłsudski pił często. Bardzo mocną i słodką. Być może serwowano ją z samowara.  Lubił ją do tego stopnia, że w nocy czasem wzywał swojego ordynansa, by mu zrobił mocną herbatę w szklance. Co ciekawe zwyczaj picia herbaty wprowadzili na tereny zaboru rosyjskiego urzędnicy i żołnierze rosyjscy.  Również serwowanie herbaty w szklance zostało zapożyczone z Rosji. Herbata towarzyszyła mu cały dzień, wypijał kilka szklanek dziennie.  Z resztą Piłsudski był uważany za ambasadora picia tego napoju i za jego przykładem stała się modna.  Kawa nie była ulubionym jego napojem.
            Owoce często były przemycane przez żonę. Jak pracował to bezwiednie  sięgał po nie. Przy łóżku również oprócz owoców było zawsze pudełko z landrynkami.
            Nie pił Nasz Dziadek mocnego alkoholu, wyjątek dotyczył dobrej jakości węgrzyna.

            Obrus przywieziony z Madery bardzo mi się spodobał. 

            Autor książki " Powrót do Sulejówka " opisuje zabawny epizod z wizyty państwa Piłsudskich u rodziny Moraczewskich, sąsiadów ich. Bardzo zasmakowały tam Piłsudskiemu kawałki indyka pieczonego, podane na zimno. Półmisek pełen tego delikatesu został postawiony przed nim i zawartość zaczęła bardzo szybko znikać.  Na dwukrotnie zwróconą mu przez żonę uwagę, żeby wszystkiego nie zjadał zapytał gospodynię czy to dla niego. A jaka mogła być odpowiedź pani Moraczewskiej? Wiadomo. Teraz Piłsudski mógł już do woli delektować się pieczonym indykiem. Wynika z tego, że rzeczywiście jak coś mu zasmakowało, to nie żałował sobie.


            Piłsudski miał swoje ule i umiał się z nimi delikatnie obchodzić. Pracował bez siatki. Nauczył się podbierać miód, a pszczoły go nie żądliły.


            Bardzo polecam książkę na jakiej opierałam się w tym poście. W sposób przystępny jest opisana historia Polski   i bardzo ciepło jest pokazana osoba Józefa Piłsudskiego. Opisany jest okres jego życia jaki spędził w willi " Milusin ".


            08 listopada 2014

            Muffinki karobowe z kremem z białej czekolady.


            Po warsztacie pieczenia i dekorowania cupcake'ów zapragnęłam wykorzystać nowo zdobytą wiedzę w praktyce. Szczególnie zasmakował mi krem do mufiinek z białej czekolady. Oto przepis na bardzo smaczne muffinki, szczególnie dla dzieci. Wykorzystałam do przepisu mączkę chleba świętojańskiego ( Karob ).  Ma kolor ciemnobrązowy, smakiem przypomina lekko osłodzone kakao. Zawiera mało tłuszczu i nie zawiera kofeiny. Co ciekawe nazwę swą zawdzięcza Janowi Chrzcicielowi, gdyż tą właśnie rośliną się żywił. 

            Krem 
            250 gr mascarpone
            2 łyżki śmietany 36 %
            100 gr  białej czekolady,
            Rozpuścić czekoladę ze śmietaną. Przestudzić lekko i połączyć z mascarpone.


            Muffinki ( składniki )

            150 gr maki pszennej
            50 gr mąki orkiszowej
            100 gr cukru trzcinowego
            2 łyżki mączki  z chleba świętojańskiego
            1/2 łyżeczki cynamonu
            1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
            2 łyżeczki proszku do pieczenia

            2 jajka
            100 ml oleju słonecznikowego
            90 gr masła
            20 gr czekolady ( gorzkiej lub mlecznej )
            2 dość dojrzałe banany


            Sypkie składniki wsypać do jednego naczynia i wymieszać. W drugim wymieszać jajka, masło i olej. Banany rozgnieść widelcem. Wymieszać składniki sypkie i płynne oraz miazgę z banana dokładnie.  Foremki do muffinek wypełnić do połowy masą. Czekoladą połamaną na małe kawałki posypać wierzch muffinek. Piec 20  minut w temperaturze 180 stopni C.
            Po ostudzeniu udekorować kremem i owocami. 

            Afryka. Warsztat kuchni kongijskiej. Sauce de feuilles manioc



            Ten warsztat zapewnił mi jedne z najciekawszych kulinarnych doznań jakie dane mi było spróbować. Kuchnia zupełnie nieznana i przez to bardzo tajemnicza. Prowadziła je Rose pochodząca z Demokratycznej Republiki Konga. Już same składniki zgromadzone na warsztat na stole były ciekawe: czerwony olej palmowy, mrożone zielone liście manioku, bataty.


            Byłam pierwsza na warsztacie, więc natychmiast zaoferowałam swoją pomoc przy przygotowywaniu gulaszu, kroiłam składniki : cebulę, pomidory. Potem jeszcze była dodawana wołowina, koncentrat pomidorowy i przyprawy.

            Charakterystyczną cechą potraw było doszczętne rozgotowanie składników, a w szczególności warzyw. Sos z wołowiną był niemal gładki, bez stosowania blendera. Ale i czas jego gotowania był odpowiednio długi.
            Zapytałam Rose o to rozgotowanie warzyw na papkę i potwierdziła, że moje spostrzeżenia są trafne. Taki sposób przygotowywania sosów jest normalnie praktykowany w okolicach z jakich pochodzi.
            Sprawną komunikację między nami umożliwiała obecność tłumaczki. Języka francuskiego nie znam, a w tym języku mówiła Rose. 




            Sauce de feuilles manioc


            To maniok jest najczęściej stosowanym warzywem. Stosowane są zarówno bulwy manioku, jak i zielone liście tego warzywa. Ze zmielonych bulw manioku robi się również makę zwaną gari.  Z niej robi się papkę, stosowanej jako dodatek do dania głównego jak u nas np ziemniaki czy kasze. Zatem maniok ma mnóstwo zastosowań.
            U nas jest możliwy zakup zielonych liści manioku jak na razie w stanie mrożonym. Na szczęście jest sklep z produktami pochodzenia afrykańskiego. Można tam dostać wspomniany już maniok w stanie liściastym, olej palmowy, olej kokosowy. Często stosowanym składnikiem w kuchni kongijskiej są suszone ryby, dodawane do sosów zarówno mięsnych, jak i warzywnych. Te ryby też można dostać we wspomnianym sklepie. Jest tam też duży wybór mrożonek. Można się po wizycie w sklepie pokusić się o przygotowanie jakiegoś dania afrykańskiego.
            Sauce de feuilles manioc przygotowuje się z zielonego manioku, bakłażanów, czosnku, cebuli, zielonej papryki, oleju palmowego, można dodać rybę, lub rybę suszoną.

            Bataty przed obraniem



            Bataty stanowią ważny składnik diety. Obrane i pokrojone w półksiężyce wylądowały w zimnej wodzie, do której potem Rose dosypała vegety. Smaży się je w głębokim tłuszczu. Podaje gorące. Ponieważ są dość słodkie pasują do nich sosy ostro-kwaśne moim zdaniem.


            Oprócz manioku często są stosowane bulwy yam, bulwy taro, plantany, okra, kukurydza, wszelkie orzechy, masło orzechowe, sos z  olejowca gwinejskiego ( moambe),  ryż,  suszone ryby, różne odmiany strączkowych.


            Bardzo ciekawe wykorzystanie kaszy manny. Ugotowanie jej na gęsto, by dało się ją łatwo jeść rękoma dało dobry efekt. Bo tak jadają często dania w kraju Rosy. W krajach afrykańskich do mięsa stosuje gorące dodatki do gulaszów w postaci fufu, gari czy ugali. Masę formuje się w kulkę, łatwą do posługiwania się przy użyciu samych rąk. Usłyszałam historię o samej filozofii jedzenia rękoma. Trudno gorącym jedzeniem poparzyć przełyk, gdy najpierw jest możliwe chwycenie jedzenia rękoma. Wynikało to z tradycji, ale obecnie gdy można już korzystać ze sztućców nadal jest popularne. Sama Rose tak jadła przygotowaną potrawę. 


            Kompletne danie jakie przygotowaliśmy razem składało się z kaszy manny ugotowanej na gęsto, gulaszu z wołowiną oraz sosu z manioku ( Sauce de feuilles manioc ) oraz pieczonych batatów. Wszystko to było bardzo smakowite.

            05 listopada 2014

            Jeszcze jesiennie. Nasza ulubiona zupa dyniowa.


            Gdy przychodzi sezon na dynie, którego się nie mogę zwykle doczekać zakupuję szybko dynię i robię zupę. Już od kilku lat. Podobną za każdym razem, a nie identyczną, gdyż czasami zmieniam proporcje lub coś dodaję lub odejmuję. Ostatnia wersja jest bardzo łagodna, gdyż mój 2 letni syn nie mógłby zjadać zupy ostro przyprawionej chilli, chociaż imbiru nie żałuję. Kiedyś wzorując się na wersji czeskiej dodałam do niej również czosnek. Ale wolę wersję bezczosnkową. Zupa jest sycąca i bardzo rozgrzewająca, co zapewne jest zasługą imbiru. Gdy nie lubicie ostrych zup wystarczy zredukować ilość chilli i imbiru. 


            Składniki 

            1/8 dyni rouge vif d'etampes lub innej 
            2 cebule,
            5 cm kawałek imbiru,
            2-3 ząbki czosnku ( opcja )
            1 świeże chilli
            1/2 łyżeczki proszku curry łagodnego
            1/4 łyżeczki kminu rzymskiego w całości,
            olej rzepakowy do smażenia
            sól,
            pieprz

            dodatki

            śmietana wiejska lub  18 % ( opcja )
            uprażone pestki dyni,
            czarne oliwki
            pietruszka
            zielona kolendra,
            wędzona papryka w proszku
            grzanki
            lub co tam lubicie



            Dynię obieramy ze skórki. Kroimy w kostkę nie za drobną. Na oleju przesmażamy pokrojoną w kostkę cebulę, chili w krążki pokrojone, imbir dość drobno pokrojony,  zmiażdżony czosnek ( jak ktoś lubi ). Gdy cebula zacznie się lekko złocić dodajemy dynię i chwilę smażymy, by trochę zmiękła. Gdy to się stanie wrzucamy zawartość patelni do garnka i zalewamy ok. 2 litrami wody ( można dodać bulion warzywny lub mięsny jak kto woli ). Dodajemy sól, curry oraz uprażone wcześniej nasiona kminu rzymskiego i zgniecione w moździerzu. Gotować do miękkości dyni. Gdy się już rozpada. Można zmiksować lub część ugnieść widelcem. Dodajemy swoje ulubione dodatki. Podajemy gorącą. 
            Radzę wypróbować, kiedy jest sezon na dynie. 
            Jedzmy sezonowo kiedy się da :) 
            Smacznego

            02 listopada 2014

            Jesienne kolory. Co nieco o dyniach.


            W ten mglisty poranek  wybrałam się na warsztat dyniowy. Miała go poprowadzić Asia Pruska z Gospodarstwa Rolnego Ludwika Majlerta. Przyjechała do Kuchni Funkcjonalnej z całą gromadą dyń i dyniątek.

            Asia z dyniami GL Maksima u stóp.
            Zachwycały swoimi kolorami i fakturami. Z każdej z nich można wyczarować coś ciekawego. Ale trzeba wiedzieć która z nich lepiej odnajdzie się w zupie, a która będzie lepsza do marynaty, gdzie powinna zachować zwartą strukturę.

            Dynia makaronowa zwana pyzą. 
            Dynia makaronowa na pewno nie nadaje się na zupę. Podczas obróbki cieplnej miąższ dyni zamienia się w niteczki. Można to umiejętnie wykorzystać tworząc niepowtarzalne danie typu makaron z sosem w stylu włoskim. http://annapgk.blogspot.com/2014/10/jesienne-kolory-dynia-makaronowa-z.html

            Futsu Black
            Futsu Black znakomicie nadaje się do zapiekania. W przekroju przypomina kwiat. Zrobiłam z niej dyniowy sernik amerykański.

            Piena Lunga
            Piena Lunga jest śwwietna na przetwory, ale i na zupy. Zrobiłam z niej świetną sałatkę.

            Hokkaido zwana też Uchiki Kuri.
            Hokkaido jest jedną z moich ulubionych dyń. Ma piekną krwisto pomarańczową skórkę. Okrągła i kształtna. A to dlatego, że można z nich zrobić pyszne curry. Podczas obróbki cieplnej skórka, której się nie obiera miękknie. Wielką zatem zaletą jest to, że nie trzeba jej obierać. A oto mój przepis na świetne danie w stylu indyjskim - curry z dynią, bakłażanem i ziemniakami.

            Butternut inaczej piżmowa.

            Dynia piżmowa, czyli butternut. Podłużna, o fajnym kształcie przypominającym nieco dzwon. Kolor ciekawy beżowo- maślany. Aż prosi się o nadzianie, co też zrobiłam. Skórka niejadalna. Przedstawiam przepis na nadziewaną dynię piżmową.  

            Microware, czyli mikrofalówkowa

            Dynia Microware, czyli mikrofalówkowa. Mimo, że nie mam mikrofali i raczej nie zamierzam jej mieć. Zakupiłam, bo mi się spodobała wielkość dyni, które mieściły się w dłoniach. Nie nadaje się na zupę. Nadziałam ją wołowiną nieźle  przyprawioną.  Dynia mikrofalowa nadziewana. 

            Blue Ballet  ma ciekawy niebiesko - morski kolor skórki, a w środku jest pomarańczowo- żółta. Nadaje się na zupy. 

            Ja ją wykorzystałam do zrobienia hummusu dyniowego. To jest właśnie ten czas na zrobienie takiego hummusu.  
            .

            Dynia Muscat de Provance. Ma intensywny kolor pomarańczowy miąższu. Z zewnątrz koloru zielonego, przebarwiającego się w kolor beżowy.  Świetna do wszelakich zastosowań. Ja ugotowałam z niej  zupę. To jedna z naszych ulubionych zup w sezonie jesiennym. Oto przepis na zupę dyniową, naszą ulubioną. 


            Dynia Sampson o szarej skórce i pomarańczowym wnętrzu. Jest dobra zarówno do zupy- kremu, jak i do zapiekania. Ja ją wykorzystałam do zrobienia gnocchi. A oto przepis na gnocchi di zucca.
            W restauracji na brunch podano kilka ciekawych propozycji, m.in lazanię gdzie płaty ciasta makaronowego zostały zastąpione płatami dyni piena lunga. Pomiędzy płatami był farsz z sera koziego. Było też kilka bardzo interesujących dań. 



            Warsztat kuchni perskiej. Gheime bademjan. Persian Stew.



            Byłam na warsztacie kuchni perskiej u Hanieh. Poznałyśmy się miesiąc wcześniej na Good Food Fest, gdzie prowadziła pokaz  kuchni perskiej. Tam pokazywała ciekawe danie z karczaka z berberysem. Spotkanie  to odbyło się u niej w domu. Na początku zostaliśmy poczęstowani napojem z ziarenkami. Ziarenka te zwą się London Racket seeds. Napar z ziarenek jest zdrowy, dobry dla chorych na reumatyzm. Ma właściwości detoksykacyjne. 

            Bardzo aromatyczna jest herbata perska. Do słodyczy smakuje wyśmienicie.Pyszne, acz bardzo słodkie są słodycze perskie. 






            Suszone limonki to popularna przyprawa w krajach Zatoki Perskiej, ale najbardziej znana w Iranie. Jest dodatkiem do duszonych dań mięsnych albo warzywnych. Nadaje delikatny, kwaskowato- gorzkawy smak. 

            Uczyliśmy się z synem Markiem jak robić gulasz Gheime bademjan. Robi się  go z mięsa wołowego z dodatkiem m.in łuskanego grochu żółtego perskiego, bakłażana, koncentratu pomidorowego, pomidorów, cebuli, różnych przypraw ( w tym kurkumy ) i właśnie wspomnianej wyżej suszonej limonki.  




            Dusi się mięsny gulasz z dodatkiem grochu łuskanego. Można go zrobić z wołowiny, jak też z baraniny. Ten groch sprowadzany z Iranu jest nieco inny od polskiego, gdyż po dłuższej obróbce termicznej jest miękki, ale nie rozpada się i zachowuje kształt. 



            Specjalny sposób gotowania ryżu po persku. Na jedną osobę liczy się 1 filiżankę ryżu. Ryż powinien się moczyć cały dzień. Następnie ryż odsączamy i wrzucamy do garnka z oliwą. Następnie do ryżu dodajemy filiżankę wody z olejem. 1 łyżka oleju na 3/4 filiżanki wody. Potem trzymamy pod specjalnym materiałowym uszczelniaczem.



            Na końcu gotowania na wierzch gulaszu kładzie się usmażone wcześniej na oliwie bakłażany.



            Szafran do ryżu jest rozpuszczany wcześniej w wodzie. Szafran szafranowi nierówny.. Według Hanieh szafran czerwony jest lepszej jakości niż pomarańczowy.




            Ryż gotowany na sposób perski z dodatkiem ryżu szafranowego.


            To bardzo lubiany w Iranie specyfik, który powstaje na dnie gotowanego naczynia z ryżem. Dla mnie niezbyt smaczny, gdyż przypomina mi po prostu przypalony lekko ryż, chociaż ma swój urok. 



            Ten znany mi jedynie z literatury składnik w postaci suszonej limetki pierwszy raz zobaczyłam, jak również mogłam ocenić jego walory smakowe w przygotowywanym daniu. Gulasz został podany z ryżem szafranowym oraz marynowanymi warzywami, bardzo popularnymi w Iranie.



            Tak wyglądał stół po przygotowaniu potraw na warsztacie u Hanieh. Na pierwszym planie pikle z warzyw. Persowie uważają, że powinny być spożywane przed daniem głównym, by wspomóc procesy trawienne. Warzywa jak i owoce marynowane na sposób perski są bardziej octowe niż polskie. Bardziej podobne do naszych konserwowanych warzyw np . ogórków. 


            Do tej potrawy można też dodać przyprawę Advieh, w zależności od regionu i do czego ma być używana ma inny skład. Przeważnie składa się z cynamonu, kurkumy, pączków róż, goździków, kardamonu, kminu rzymskiego i imbiru. Ale może też mieć dodatek czarnego pieprzu, szafranu, kolendrę czy barszcz perski.  Barszcz perski, czyli golpar.

            Banany w cieście po wietnamsku

            Moja ulubiona słodka przekąska z barów wietnamskich. Niektórzy mówią  że to danie z ich czasów studenckich. No, ja chyba ich podczas studiów...

            Wasze ulubione