31 grudnia 2017

Pierożki z siemieniem konopnym.


Pewnego dnia na targu kupiłam opakowanie łuskanych konopi siewnych. Całkiem duże, bo półkilowe. Zaryzykowałam. Zaraz po przyjściu do domu otworzyłam opakowanie. W środku były małe, jasnobeżowe ziarenka, mniejsze niż ziarenka sezamu i bardziej okrągłe. Spróbowałam kilku i już wiedziałam, że to jeden z lepszych smaków, jakie poznałam w swoim życiu. Lekko orzechowe i delikatnie oleiste. Na dodatek te ziarenka mają mnóstwo dobrych właściwości. To źródło niezbędnych kwasów tłuszczowych,  zawierają oba niezbędne tłuszcze omega 3 i omega 6 w dobrych proporcjach.  Mają  białko o dobrej przyswajalności,  silne działanie przeciwzapalne i wspomagają pracę mózgu. 
Z uwagi na swą smakowitość ziarenka zaczęły znikać niepostrzeżenie. Poniżej jest zdjęcie ziarenek wysypanych z torebki. Znakomita większość jest wyłuskana. Czasem się tylko zdarza jakaś łupinka. A to jest bardzo ważne, bo smak wyłuskanych ziarenek i nie wyłuskanych jest zupełnie inny. 



Do dania jakie wymyśliłam na Święta Bożego Narodzenia kupiłam łuskane ziarenka innej firmy. Po otwarciu bardzo się rozczarowałam, gdyż nie łuskane ziarenka stanowiły prawie połowę zawartości. Były tam też same łuski. Było to mało komfortowe, bo z ziaren miałam zrobić masę do pierożków na Wigilię. Poniżej jest zdjęcie wstępnego przygotowania masy do pierożków. Widać różnicę prawda ?


Jak co roku przed świętami panuje moda na jakieś dania lub danie na Wigilię. W tym roku renesans przeżywała siemieniotka, czyli zupa z siemienia konopnego ze Śląska. Ja miałam jednak ochotę znaleźć coś innego z terenów mi bliższych. Znalazłam łochodziaki z terenu łódzkiego, ale bez konkretnego przepisu. I nagle mnie oświeciło, że już gdzieś przepis na takie pierogi widziałam. Zajrzałam do książki Justyny Górskiej -Streicher " Od obrzędu do widowiska ludowego. Zwyczaje regionu radomskiego". Znalazłam tam przepis na pierogi z siemieniem konopnym. " Z ciepłej wody i mąki zagnieść ciasto pierogowe. Ziarno siemienia utłuc w stępce, następnie gotować około pół godziny w niewielkiej ilości wody, nie przykrywając garnka. Gdy woda odparuje uzyskamy masę przypominającą nieco twaróg, który należy już tylko doprawić solą i pieprzem. Ciasto rozwałkować i lepić pierogi wypełnione farszem. Po ugotowaniu okrasić olejem rzepakowym" Tyle przepis z książki. Robiono takie na terenie Solca koło Radomia.
Posiłkując się tym przepisem, trochę go jednak zmieniłam i podkręciłam smak. Postanowiłam do ciasta pierogowego, do jednej porcji dodać eksperymentalnie mąki konopnej. Zmieniło to w sposób istotny smak i kolor ciasta. Do masy z nasion siemienia konopnego dodałam przesmażoną cebulę. Do okrasy warto dodać olej rzepakowy lub konopny z pierwszego tłoczenia. Taki olej rzepakowy kupuje się  na targu w Radomiu przed świętami Bożego Narodzenia. Na Wigilię podaje się u nas okrasę, którą polewa się kaszę lub fasolę. Słyszałam że w okolicy Radomia też ziemniaki. 

Składniki
Ciasto
300 gr mąki pszennej lub 250 gr mąki pszennej i 50 gr mąki konopnej.
200 ml wrzącej wody
30 gr rozpuszczonego masła
1/2 łyżeczki soli
Nadzienie
200 gr nasion łuskanych siemienia konopi
1 średnia cebula
olej rzepakowy do smażenia
sól do smaku
świeżo zmielony czarny pieprz
Okrasa 
1 duża cebula 
olej rzepakowy do smażenia
olej rzepakowy z pierwszego tłoczenia
lub olej konopny

Mąkę pszenną przesiać do miski, dodać sól. Dodać rozpuszczone masło i wrzątek. Wyrabiać aż ciasto będzie miękkie i gładkie. Odstawić na 30 minut przykryte folią spożywczą. 
Łuskane nasiona konopi w garnku z grubym dnem zalać wodą, tak by przykryły ziarna. Gotować na małym ogniu cały czas mieszając. Po około pół godzinie ziarna zaczynają mięknąć i masa tworzy rodzaj serka. Można jeszcze pogotować kilka minut. Na zwykłym oleju rzepakowym smażymy na lekko złoto drobno pokrojone 2 cebule. Po wystudzeniu mieszamy połowę cebuli z masą konopną, solimy i pieprzymy do smaku. Resztę cebuli pozostawiamy na patelni. 
Lepimy pierogi. Gotujemy 2 minuty od wypłynięcia. 
Podajemy z okrasą z cebuli przesmażonej na patelni z dolanym olejem z pierwszego tłoczenia rzepakowym lub konopnym. Świetnie smakują odgrzane na drugi dzień. 

29 grudnia 2017

Moja zupa miso z glonami i kiełkami

Pomiędzy Świętami Bożego Narodzenia, a Sylwestrem włączył mi się w domu tryb " wykorzystaj co masz w domu" , no może z wyjątkiem wizyty w sklepach: wietnamskim i chińskim w Wólce Kosowskiej od Rodziców. Ale byłoby grzechem tam nie wstąpić po drodze, tym bardziej że szukałam konkretnej rzeczy, a mianowicie daktyli chińskich. 
Zawsze mam w domu jakieś ryże, kasze, nasiona, glony suszone, cebulę, oleje różne, sosy sojowe, rybne, suszone grzyby i zioła oraz dużo przypraw. Trzeba tylko zastanowić się co można z tego zrobić, bez konieczności robienia dużych zakupów, a nawet małych. Po prostu, otwierasz szafkę i lodówkę wyjmujesz produkty i masz pomysł co z tym zrobić. Większość z nas ma takie zapasy w domu. Ilekroć pozbyłam się jakiejś sporej partii zapasów, zaraz przybyło nowych, zupełnie innego rodzaju lub podobnych. Nie wiem, czy to nie jest czasem spuścizna po komunie, kiedy się kupowało wszystkiego za dużo, bo potem można już było tego nie dostać przez dłuższy czas.
I tym sposobem wykorzystałam zasoby domowej spiżarni i lodówki. 


Składniki
1 płat kombu
1 garść glonów wakame
1 marchewka
1 cebula ( u mnie czosnkowa )
2 ząbki czosnku
3 cm kawałek imbiru
1 łyżka czubata jasnego miso
1 łyżka mirinu ( opcja )
2-3 łyżki sosu sojowego
150 gr kiełków ( cieciorka, fasolka mung, soczewica )
2 łyżki oleju sezamowego
1/2 pęczka szczypioru
100 gr makaronu ryżowego nitki

Gotujemy wywar z kombu oraz połowy cebuli oraz imbiru opalonych na suchej patelni przez kilka minut. Dodajemy marchew w całości. Wakame zalewamy małą ilością wrzątku. Pozostałą cebulę kroimy w piórka, a czosnek w płatki. Smażymy cebulę i czosnek na 1 łyżce oleju sezamowego, gdy już zaczną się szklić dodajemy glony wakame. Chwilę smażymy razem.  Przecedzamy wywar. Odkładamy marchew ugotowaną al dente i kroimy w pałeczki. Do wywaru dodajemy pokrojoną marchew oraz przesmażone warzywa i glony. Gotujemy razem kilka minut. Dodajemy sos sojowy, miso jasne i mirin.
Na łyżce oleju sezamowego smażymy kiełki i doprawiamy sosem sojowym.
Zupę serwujemy z makaronem ryżowym, pokrojonym szczypiorem oraz kiełkami.

Sytocha. Sycąca potrawa z Urzecza.



O tej potrawie już kiedyś pisałam, na początku mojej przygody z Urzeczem. Urzecze to mikroregion etnograficzny, można powiedzieć najbliżej Warszawy. Nawet kiedyś będący jej obecną częścią, bo sięgał aż po Saską Kępę po mojej stronie Wisły i po Siekierki po drugiej stronie. Stąd też moje zainteresowanie, bo można obcować z ciekawą kulturą na wyciągnięcie ręki niemalże. Fakt, że materialnych w postaci domów, dworów i innych obiektów budowlanych niewiele zostało, jednak zachowało się sporo informacji o tym terenie, w tym przepisy kulinarne na dania z Urzyca. Niektóre z nich są robione do dnia dzisiejszego przez gospodynie z tego terenu. 
Do zrobienia sytochy przymierzałam się dość dawno, ale nie miałam przepisu, a szczególnie dokładnego sposobu robienia tego specjału. Dopiero po warsztacie kuchni z Urzecza mogłam spróbować ją zrobić sama w domu. Najważniejsza okazała się rada, żeby gotować pulpę ziemniaczaną, dopóki nie przestanie chrzęścić w zębach. Ponieważ na warsztacie próbowałam ugotowane już danie, nie wiedziałam jak smakuje ono na każdym etapie gotowania. To bardzo cenna uwaga, szczególnie jak się ma robić sytochę pierwszy raz. Ważne jest również to, by dobrać odpowiedni rodzaj ziemniaka, taki z rodzaju mączystych, nie wodnistych. 

Składniki 
2 kg ziemniaków
1  łyżka soli
ok. 2 litrów wody

Obrane ziemniaki trzemy na tarce na małych oczkach. Układamy sito nad garnkiem. Na sito wykładamy masę ziemniaczaną. Płuczemy zawartość zimną wodą. Dobre płukanie zapobiega późniejszemu przywieraniu dania. Następnie odciskamy nadmiar wody z masy ziemniaczanej. Przekładamy pulpę do innej miski. 


Wodę z ziemniaków odstawić na około godzinę, by na dnie zgromadziła się skrobia ziemniaczana. Tymczasem w garnku gotujemy wodę z solą. Do wrzątku dodajemy odciśniętą z wody pulpę ziemniaczaną i mieszamy. Gotujemy, aż  masa przestanie chrzęścić w zębach, czyli około 15 -20 minut. Czasem więcej, zależy to od ziemniaków. 


Odlać wodę z garnka z dna zebrać skrobię i rozprowadzić podobnie jak kisiel w małej ilości wody. Cienkim strumieniem wlać mieszaninę do gotujących się ziemniaków i mieszać energicznie, by nie powstały grudki. Zagotować razem. Podawać okraszone okrasą z przesmażonego podgardla lub surowego boczku z cebulką i posypane zieleniną. 
Danie można również odgrzane lub odsmażone spożyć następnego dnia. Co ciekawe, zachowuje swą kisielowatą konsystencję, a smakuje jeszcze lepiej według mnie. 

28 grudnia 2017

Warsztat kuchni z Urzecza.


Urzeczem jestem zafascynowana od kiedy przeczytałam książkę Łukasza Maurycego Stanaszka " Nadwiślańskie Urzecze i pojechałam na spotkanie z autorem w Czersku. Podwarszawski mikroregion etnograficzny". Czytając książkę, można się zagłębić w zupełnie innym świecie. Ludzi pracujących na polach przy Wiśle, liczących się z tym że Wisła wylewa co jakiś czas i można to wykorzystać by użyźnić glebę, która później będzie rodzić lepsze i większe plony. Świat domów na terpach, wiatraków, chałup i dworów rozsianych tu i tam. Ciekawej " mieszanki " antropologicznej tych terenów, oryli, pięknych ubiorów odświętnych w tym mojego ulubionego haftu naramiennego w kolorze czarnym oraz  kuchni Urzecza, pełnej niespotykanych wcześniej dla mnie smaków. Z radością przyjęłam zaproszenie wicestarosty piaseczyńskiego Arkadiusza Strzyżewskiego na warsztaty kulinarne, jakie miały się odbyć w Górze Kalwarii w Zespole Szkół Zawodowych. Dotyczyć miały właśnie kuchni Urzecza. Sytocha, barszcz buraczano-chrzanowy czy siuforek to tylko niektóre z propozycji, jakie ma do zaoferowania ta kuchnia. A w warsztacie miały uczestniczyć uczniowie, by tą wiedzę stosować później
Na początku pokrótce o Urzeczu opowiedział oczywiście Maurycy Stanaszek, jak zwykle ciekawie i z pasją. Kuchnia Urzecza bazowała na potrawach z ziemniaków, mąki, burakach, rybach oraz owocach z sadów. 


Sytocha oraz barszcz chrzanowo-buraczany otrzymały certyfikat " Kulinarnego Dziedzictwa Mazowsza". Certyfikat prezentuje pani Grażyna Leśniak.


Dwa zespoły uczniów w szkole w Górze Kalwarii były gotowe do pracy. W środku Pani dyrektor szkoły oraz Panie z zespołu "Łurzycanki". 


Pierwsza przygotowywana była sytocha. Do jej przygotowania są potrzebne ziemniaki ( najlepiej takie bardzo mączne, nie wodniste ), dobrze je zetrzeć na tradycyjnej tarce, na małych oczkach. To żmudna praca, ale się opłaca. 



Do zrobienia sytochy potrzebne jest gęste sito, może być takie tradycyjne jakie przyniosły ze sobą Panie z zespołu " Łurzycanki". Ważne by danie nieustannie mieszać, by się nie przypaliło. 




Sytocha to jedno, a do niej potrzebna okrasa z przesmażonego podgardla lub boczku z cebulką. Można posypać szczypiorkiem lub koperkiem. Wtedy danie jest pełne. 


Uczniom, a w zasadzie w większości uczennicom pomagał wicestarosta Piaseczna Arkadiusz Strzyżewski.



Barszcz chrzanowo-buraczany. Na zakwasie z buraków z dodatkiem chrzanu, najlepiej świeżo startego oraz zabielany śmietaną z żółtkami. Kiedyś już zrobiłam wariację na jego temat po programie telewizyjnym. 


W międzyczasie panie z zespołu Łurzycanki, pani Grażyna Leśniak i Maurycy Stanaszek zaśpiewali nam piosenki z terenu Urzyc. 


Na końcu była robiona zupa inspirowana siuforkiem. Oryginalna zupa była robiona z głów lub całych ryb rzecznych z warzywami. Tutaj zupę przygotowano na bazie ryb morskich. To danie przygotowywano głównie na Wigilię. 



To było bardzo inspirujące spotkanie, już na drugi dzień zrobiłam sytochę i bardzo nam wszystkim smakowała. Mam nadzieję, że zainspiruje jeszcze dużo osób i kuchnia Urzecza, dzięki temu stanie się bardziej znana. Tym bardziej, że kuchnia ta ma sporo do zaoferowania. 

23 grudnia 2017

Kutia z płaskurką i karmelizowanymi figami


W garnuszku gotują się borowiki na uszka z grzybami. Będą świetnym dodatkiem do czystego czerwonego barszczu. Taka tradycja, nie wyobrażam sobie tego wieczoru bez tej zupy.  Co ciekawe u mojego męża w domu rodzinnym ( około 60 km od mojego ) barszcz z buraków nie był podawany na Wigilię, za to królował czarny barszcz z grzybów z kaszą  oraz zupa z suszonych owoców, zabielana z domowymi kluskami (podobna do naszego kompotu z suszu, ale gęstsza i bardziej mdła ). Co dom, to inne zwyczaje wigilijne jak widać.
Całe moje dzieciństwo Wigilię zawsze świętowałam we wsi podradomskiej, u rodziców mojej Mamy. Pamiętam okrągły, duży przedwojenny stół, rozłożony na tą okoliczność w owalny kształt. Przykryty śnieżnobiałym, wykrochmalonym obrusem. Sianko przykryte białą chusteczką. I dania, które w ogólnym rozgardiaszu wjeżdżały na stół, wśród gwaru, nawoływań. Ale najpierw trzeba było wypatrzyć na niebie pierwszą gwiazdkę. Nie zawsze było to proste, czasem trzeba było wychodzić z ciepłego domu na mróz.  Praca wypatrywania zlecana była najstarszemu dziecku, czyli mnie.  Potem jak już było sporo małych dzieci, przed wieczerzą były rozdawane prezenty. Dzieci już uspokojone siadały do Wigilii przy oddzielnym stole. Pamiętam czerwony, czysty barszcz podawany z uszkami z grzybami, smażone pierogi z kapustą i grzybami, gotowaną fasolę na słodko, kluski z sosem makowym, smażone ryby, ziemniaki podawane do śledzia z mleczkiem, śledzie z cebulką i kompot z suszu. Już przy stole zawsze były liczone głośno potrawy. Musiało ich być co najmniej 12. Chleb też się liczył. Czasami podczas liczenia okazywało się, że w ogólnym rozgardiaszu zapomniano podać jakiegoś dania. Myślę że to się czasem zdarza :)

U nas w domu nie podawało się kutii, były kluski z sosem makowym. Po raz pierwszy kutię spróbowałam całkiem niedawno, bo jakieś 10 lat temu. Spodobała mi się ta kombinacja ugotowanej pszenicy z makiem, miodem i bakaliami. Ostatnio zrobiłam ją na tegoroczne Dziady. Szukałam wtedy w pobliskich sklepach maku do jej zrobienia, ale usłyszałam że mak to przed świętami Bożego Narodzenia się dopiero pojawi. Pozostało jedynie zakupić gotową masę makową z bakaliami. Na ogół jestem przeciwniczką takich gotowych mas, z różnej maści syropami, dodatkami zbędnymi i polepszaczami smaku. Ale bardzo chciałam zrobić kutię. I tym sposobem powstał szybki przepis na to danie. Choć oczywiście najlepiej by było tą masę zrobić samemu, dodać bakalie według swego gustu i smaku i dodać szczodrze miodu dobrej jakości. Ale nie zawsze tak można jakby się chciało. 

Składniki 
200 gr płaskurki lub orkiszu ( pszenicy )
400 gr masy makowej z bakaliami
1 łyżka miodu spadziowego
garść obranych ze skórki migdałów lub ulubionych orzechów
szczypta soli do smaku
woda do ugotowania ziaren
2 -3 figi świeże ( opcja ) 
masło do karmelizacji fig ( opcja )
śmietanka płynna 30 % do polania ( opcja )

Ugotować ziarna w dużej ilości wody, jak makaron. Dodać szczyptę soli do gotowania. Ma ona podkreślić smak, a nie uczynić danie słonym. Gdy ziarna będą miękkie, odcedzić. Wywar można wykorzystać do przygotowania jakiejś zupy. Jeszcze ciepłe połączyć z masą makową i miodem. Figi karmelizować na  maśle pokrojone w ósemki. To opcja jesienna tego dania. Teraz można dodać np kilka suszonych fig, wcześniej namoczonych i pokrojonych. Migdały siekamy lub dodajemy migdały w płatkach. Choć takie świeżo pokrojone mają w sobie więcej smaku. Z masy formujemy kopczyk, obkładamy figami i dekorujemy migdałami lub orzechami. Śmietanką można polać cały kopczyk, ale lepiej ją podać oddzielnie, bo nie każdy lubi kutię ze śmietanką. 


13 grudnia 2017

Sałatka z batatów w jesiennych kolorach.

Jesień jeszcze trwa, ta kalendarzowa, czasami jeszcze brunatnoszara, a czasem już zupełnie biała. Czas zatem na kolorowe jedzenie, pełne witamin i  składników odżywczych. Sałatka wygląda jakby była z dyni, a jest z batatów. Warto włączyć je do diety oprócz zwykle stosowanych ziemniaków. Zawierają witaminę C, D, K, z grupy B, prowitaminę A i kwas foliowy. Mają też sporo minerałów. Mimo, że są słodkie w smaku są świetne dla diabetyków. Dlaczego ? Bo powodują spowolnienie wchłaniania cukrów, regulują stężenie glukozy we krwi. Są świetne dla naszego życia wewnętrznego, czyli dla jelit. Dobrze działają na oczy, skórę, płuca, układ sercowo-naczyniowy i kostny. Na pierwszy smak proponuję pyszną zupę z batatów, której słodkość została przełamana sokiem z limonki. 
Do sałatek warto używać różnych olei z pierwszego tłoczenia na zimno. Można kupić teraz mnóstwo bardzo ciekawych w smaku olejów z roślin, których byśmy o to nie podejrzewali. Oleje tłoczone na zimno z maku, ostropestu, czarnuszki, rydzowy, lniany i rzepakowy. Mają one krótką trwałość i trzeba je przechowywać w lodówce. Lepiej kupić mniejsze opakowanie. Ja lubię kupować różne smaki, by wypróbować różne i znaleźć te które najbardziej odpowiadają. Warto jeszcze wybrać te z dobrym stosunkiem kwasów omega 3 do omega 6.


Składniki
1 duży batat 
kilka gałązek brokuła gałązkowego
1/2 cebuli czerwonej
garść orzeszków piniowych lub włoskich
kawałek pokruszonego pecorino
sok z 1/2 cytryny
parę łyżek tłoczonego na zimno oleju  z czarnuszki lub makowego
sól morska do smaku
świeżo zmielony czarny pieprz

Batata obranego gotujemy do miękkości, po wystudzeniu kroimy w kostkę. A brokuły blanszujemy i dzielimy na części. Cebulę kroimy w drobną kostkę. Orzeszki piniowe ( włoskie ) prażymy chwilę na suchej patelni, by nabrały lekko brązowego koloru. Układamy brokuły, bataty, posypujemy drobno pokrojoną cebulą, posypujemy orzeszkami oraz pokruszonym serem pecorino. Polewamy sosem z soku z cytryny, oleju oraz soli i pieprzu.


03 grudnia 2017

Sałatka ziemniaczana ze śledziem

Zaczął się Adwent, czyli czas oczekiwania. To też okres postu. Teraz może mniej przestrzegany, niż za dawnych czasów. kiedyś poszczono w środy i w piątki. Jedzono wtedy często potrawy z ziemniaków. Również ziemniaki ze śledziem. Ta sałatka może być takim postnym daniem, ale też świetną przekąską na imprezę. Była mi wcześniej znana, ale bez dodatku oliwek. Na początku dodałam te oliwki dla kontrastu kolorystycznego, ale okazało się że dobrze uzupełniają smaki sałatki. 


Składniki
5-6 ugotowanych ziemniaków sałatkowych
1 mała czerwona cebula
2 śledzie solone lub marynowane
2 ogórki konserwowe ( lub kiszone )
kilkanaście oliwek
2 łyżki oleju rzepakowego z pierwszego tłoczenia
świeżo zmielony czarny pieprz
sól ( do smaku )

Ziemniaki i ogórki kroimy w kostkę średniej wielkości, śledzie również. Cebulkę kroimy w bardzo drobną kostkę. Mieszamy delikatnie razem z oliwkami. Dodajemy olej i świeżo zmielony czarny pieprz. Solimy jeśli będzie taka potrzeba. Jeśli śledzie są solone to sól nie jest potrzebna. Dobrze smakuje lekko schłodzona. 

02 grudnia 2017

Ryż smażony z kimchi.

Ryż smażony z kimchi to danie proste do zrobienia i składa się z mało skomplikowanych składników. Trzeba mieć tylko kimchi oczywiście. Ryż najlepiej ugotować trochę wcześniej. Nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie zmieniła w oryginalnym przepisie, jaki poznałam jakiś czas temu na warsztatach kimchi z Inessą. Nie wiem czy można powiedzieć że to bokkeumbab, czyli koreański ryż z kimchi, gdyż nie mam w moim daniu pasty gochujang, a dałam dodatkowo cebulkę do smażenia. Pasty gochujang nie dodałam celowo, bo chciałam by danie miało ten fioletowy kolorek. Jednak w oryginalnym przepisie Inessy jest zarówno pasta gochujang, jak i dymka. Jednak nie ma smażonej cebulki. Ot taka moja wariacja. 


ok 300 gr kimchi ( u mnie fioletowe kimchi )
ok 450 gr ugotowanego ryżu krótko ziarnistego ( jak do sushi )
1/2 szklanki soku z kimchi
1 cebula ( opcja )
2 łyżki gochujang ( opcja )
olej rzepakowy do smażenia
1 łyżka oleju sezamowego
1 łyżeczka sezamu czarnego
1 łyżeczka sezamu białego
2-3 płatki nori
zielona kolendra lub dymka

Na patelni smażymy cebulę drobno pokrojoną, gdy się zeszkli dodajemy kimchi drobno posiekane. Smażymy chwilę i dodajemy ryż. Dokładnie mieszamy kimchi i cebulę z ryżem i dolewamy wodę z kimchi. Mieszamy, by składniki dobrze się połączyły. Następnie dodajemy olej sezamowy.  Mieszamy i zdejmujemy z ognia. Na innej patelni prażymy sezam. Dekorujemy porcje uprażonym sezamem, kolendrą i porwanymi płatkami nori.

30 listopada 2017

Fioletowe kimchi z kapusty pekińskiej i pora

Gdy zobaczyłam fioletową kapustę pekińską pomyślałam, że muszę ją koniecznie kupić, choć ten fioletowy kolor wzbudził we mnie wątpliwości. Taki wykwit natury czy efekt kombinacji genetycznej? Okazuje się że kapustka jest bardziej znana jako czerwona kapusta pekińska, a nasiona pochodzą z firmy holenderskiej. Kupiłam ją z myślą o tym, by zrobić z niej coś wyjątkowego. Ale chciałam by w potencjalnym daniu był widoczny kolor tego warzywa. Wpadłam na pomysł by zrobić klasyczne kimchi z kapusty pekińskiej, ale brakowało mi kilku składników. Nie miałam mąki ryżowej oraz marchewki, dlatego nie ma ich w moim kimchi. Postanowiłam też dodać więcej pora, bo akurat miałam taki duży, dorodny w domu. Nie chciałam też by płatki chili gochugaru zdominowały kolorem kiszonkę, dlatego dołożyłam ich zdecydowanie mniej niż zwykle. To był taki eksperyment i udał się nad wyraz. Wyszło pyszne. Wykorzystałam kiszonkę do smażonego makaronu kimchi. Część zostało pożarte, mimo że nie dojrzało dostatecznie. Ale taki jest los kimchi. 



1 średnia fioletowa kapusta pekińska
ok 1/2 szklanki soli morskiej
1 por ( biała część)
2-3 cm imbiru
2 ząbki czosnku
1/3 szklanki płatków chili ( gochugaru )
1/2 szklanki sosu rybnego
1/2 łyżeczki cukru

Kroimy kapustę na pół, a następnie na kawałki wielkości 2 cm i poszczególne warstwy przesypujemy solą. W wyparzonym słoiku układamy dobrze ubijając poszczególne warstwy. Zakręcamy słoik lub zamykamy wek i odstawiamy na kilka godzin. Następnie na sitku przelewamy wodą kapustę, pozbawiając jej nadmiaru soli. Pora kroimy w cienkie słupki, imbir ścieramy na tarce. A czosnek przeciskamy przez praskę. W dużej misce mieszamy warzywa ( w tym kapustę pekińską ) z płatkami chilli, cukrem oraz sosem rybnym, najlepiej rękoma ( w rękawiczkach ). Wkładamy do wyparzonego słoika i odstawiamy na co najmniej 2-3 dni w temperaturze pokojowej. Potem można jeszcze potrzymać w tej temperaturze, lub schować do lodówki, by przerwać proces kiszenia. Ważne by podczas kiszenia zawartość była przyciśnięta i nie wystawała ponad płyn z kiszonki. 

23 listopada 2017

Pasta z marchewki z czarnuszką

Często na forach kulinarnych pada pytanie o to co dać do chleba, bo już wędliny i sery się znudziły. A przecież jest tyle możliwości. Jedną z nich jest ukręcenie lub zmiksowanie jakiejś pysznej pasty do pieczywa, czy nawet do pojadania łyżeczką. Ja akurat lubię takie pasty warzywno-strączkowe z dodatkiem ziaren i przypraw. Kiedy byłam na studiach niektóre dziewczyny kupowały sobie zamiast kanapek słoiczki z jedzeniem dla małych dzieci. Trochę je dosalały. Od czasu do czasu ja tak jadałam. Do tej pory została mi lubość do zup kremów i różnorakich past.  Marchewka i czarnuszka to dobre połączenie. Nie spodziewałam się że aż tak dobre.  Dodam że pasta świetnie smakuje z moim chlebem chrupkim z ziarnami. Spróbujcie koniecznie.



4 ugotowane marchewki
mały kawałek ugotowanego selera ( opcja )
5-6 łyżek ugotowanej białej fasoli
4 kawałki suszonego pomidora w oleju
2 czubate łyżki pestek słonecznika 
1 płaska łyżka czarnuszki
sól lub sól selerowa
szczypta chili ( opcja )

Marchewki oraz seler miksujemy razem z ugotowaną fasolą oraz suszonymi pomidorami w oleju. Pestki słonecznika prażymy na suchej patelni na lekko brązowo i dorzucamy do miksowania. Czarnuszkę chwilę prażymy również na suchej patelni i można część ugnieść w moździerzu, a część zostawić. Solimy do smaku solą lub solą selerową. Smak można podkręcić odrobiną chilli. 

22 listopada 2017

Marchew w stylu libijskim.


Jeśli lubicie arabskie smaki, dość mocno podkręcone aromatem kminu rzymskiego to coś akurat dla Was. To danie dla zdecydowanych wielbicieli KMINU RZYMSKIEGO, nie kminku. Jak wiadomo tą przyprawę można albo kochać albo nienawidzić. Ja się zakochałam od pierwszego niuchnięcia. Ten zapach kojarzył mi się bardzo orientalnie. Najpierw wyczułam ten smak w daniu, spytałam kelnera co to jest. On pokazał mi woreczek z pachnącą zawartością. Już wiedziałam że to coś co będę uwielbiać. Dostałam w prezencie mały woreczek z zawartością. Wtedy takie przyprawy były tylko w restauracjach arabskich. Pierwszy kmin w sklepie kupiłam parę lat później. Te marchewki są robione w stylu libijskim, bez słodkich nut jak np. marchewki po marokańsku. Dlaczego akurat kuchnia libijska ? Nie wiem czy kiedyś pisałam o tym, że mój tata był na kontrakcie w Libii. Po jego powrocie z Libii w naszej kuchni sporo się zmieniło. A mnie chyba wtedy zaczęły pasjonować różne kuchnie. 


Składniki
4-5 średnich marchewek
1/2 pęczka natki pietruszki
2 płaskie łyżki kminu rzymskiego
2- 3 małe ząbki czosnku
2 łyżki soku z cytryny
2 łyżki oliwy z oliwek 
sól do smaku

Marchewki gotujemy tak by zachowały lekką jędrność. Można też na parze. Nie powinny rozpadać się przy krojeniu w średnio grube plasterki. Natkę kroimy bardzo drobno. Kmin rzymski prażymy chwilę na suchej patelni i jak zacznie pachnieć, zdejmujemy z ognia. Można go lekko ugnieść w moździerzu, ale nie na proszek. Wyciskamy sok z cytryny i mieszamy razem z oliwą z oliwy oraz ze zgniecionymi ząbkami czosnku. Krążki marchewki delikatnie wymieszać z natką pietruszki oraz z kminem rzymskim. Solimy do smaku. Podajemy schłodzone. 


17 listopada 2017

Kimchijeon- placki z kimchi.

Pogoda zrobiła się już bardzo późnojesienna, tylko patrzeć jak spadnie śnieg. Placki z kimchi to świetny pomysł na obiad w taka pogodę, albo wczesną kolację. Przepis na te placki poznałam już dawno temu, ale dopiero po warsztacie z Inessą na temat kimchi przypomniałam sobie jak te placki są smakowite i szybkie do zrobienia. Szybkie, pod warunkiem oczywiście, że ma się gotowe kimchi. Inaczej trzeba poczekać na kimchi kilka dni.  Albo na szybko kupić gdzieś w sklepie z żywnością orientalną. Jednak nigdy takiego nie kupowałam, więc trudno powiedzieć czy są one dobre czy nie. Jak mówiła Inessa, niektóre spełniają kryteria. Ja jednak radzę by spróbować zrobić swoje własne kimchi. 



Placki
1 szklanka mąki pszennej
2 jaja
1/2 szklanki wody
1 czerwona papryka
1 zielona ( lub żółta ) papryka
ok 100 gr kimchi ( można więcej )
olej rzepakowy do smażenia

Papryki pokroić w cienkie paski. Kimchi pokroić na mniejsze kawałki. Jaja ubić z letnią wodą w głębokim naczyniu. Ubijając dodawać stopniowo mąkę. Ciasto powinno być gęstsze od ciasta naleśnikowego. Do ciasta dołożyć papryki i kimchi, dokładnie wymieszać. Porcje wielkości 2-3 łyżek formować na patelni, na rozgrzany tłuszcz. Smażyć z obu stron na rumiano. Podawać na ciepło lub na zimno z sosem. 

sos
ok 1/2 szklanki sosu sojowego jasnego
1 ząbek czosnku
1 czubata łyżka koperku lub szczypiorku
świeżo zmielony czarny pieprz

Ząbek czosnku miażdżymy i drobno kroimy lub przeciskamy przez praskę. Zieleninę drobno kroimy. Składniki mieszamy.  


13 listopada 2017

Risotto z mangoldem ( burakiem liściastym )

Jeszcze latem w pewnym sklepie z meblami zza wody wpadł mi w oko stolik balkonowy. Taki prosty, składany i półokrągły, w kolorze szarego brązu. Na początku wyobrażałam sobie, że piję przy nim kawę na moim malutkim balkonie.  Ale zanim to nastąpiło wypróbowałam go do zdjęć. Mam małą kuchnię, raczej mało słoneczną, a dania powstają często po południu. Pozostawała lampa  i kolor potraw jaki do końca mi nie odpowiadał po jej użyciu. Wolałam robić zdjęcia bez lampy, w naturalnym oświetleniu. I tak stolik na kawę chyba tylko raz się z nią spotkał. Na nim też robiłam zdjęcia jesiennego risotta z buraków liściastych.  Burak liściasty ( mangold, boćwina ) to nie to samo co botwinka. Tutaj jada się wyłącznie ogonki i liście.  Takie risotto w kolorach bordo, ceglastym  i lukrecji  wieszczy  koniec kapryśnej jesieni. A zima już gdzieś tam się czai... 



Składniki
300 gr ryżu arborio 
1 pęczek mangoldu  ( buraka liściastego ) 
1 średni koper włoski
1 cebula 
1,5 l wywaru warzywnego
1/2 szklanki wina czerwonego 
1 łyżka masła
olej rzepakowy do smażenia 
sól,
świeżo zmielony czarny pieprz
kawałek parmezanu do posypania

Na patelni rozgrzewamy olej rzepakowy i smażymy na nim drobno pokrojoną cebulę oraz drobno pokrojony koper włoski. Jak zaczynają mięknąć dodajemy ryż. Na patelni powinno być odpowiednia ilość tłuszczu, w którym ryż by się zeszklił, do momentu aż stanie się przezroczysty. Wtedy zaczynamy dolewać po 1 łyżce wazowej wywaru warzywnego. Aż do wyczerpania wywaru, ale do momentu kiedy ryż będzie al dente. Dodajemy drobno pokrojone łodygi mangoldu . Liście dodajemy chwilę później. Wlewamy wino ( ja dodałam domowe )  i mieszamy, by odparowało. Solimy i pieprzymy do smaku. Zdejmujemy z ognia. Wtedy należy dodać masło i wymieszać. Podawać od razu. Posypać już na talerzu świeżo startym parmezanem. 



12 listopada 2017

Prosta sałatka ziemniaczana z łososiem wędzonym.

Kupiłam fioletowe ziemniaki. Promowane z uwagi na Halloween. Serio, miały nadruk jakiś potworków na opakowaniu. To mnie jednak  nie zraziło do zakupu.  Nie po raz pierwszy je z resztą nabyłam. Kupowałam je już  parę lat temu, zanim stały się modne. Głównie z myślą o sałatkach, bo tam wydawało mi się że będą widoczne. I ujawni się w pełni ich zaleta w postaci koloru. Bo jakoś nie miałam ochoty robić fioletowego puree. I tak zainspirowana kuchnią skandynawską, z uwagi na obecność łososia wędzonego w lodówce głównie postanowiłam zrobić bardzo kolorową sałatkę. Oczywiście sałatkę można zrobić ze zwykłych ziemniaków sałatkowych. Smakowo nie będzie się różnić. 


Składniki
5-6 ziemniaków 
parę plastrów wędzonego łososia
1/2 czerwonej cebuli
2 ogórki kiszone lub dzikie 
2 łyżki musztardy z całą gorczycą 
1 łyżka płynnego miodu
1 łyżka soku z cytryny
3 łyżki oleju
sól do smaku
świeżo zmielony czarny pieprz

Ziemniaki obieramy, gotujemy w lekko osolonej wodzie i studzimy. Następnie kroimy w kostkę. Cebulę kroimy w piórka lub drobną kostkę. Ogórki kroimy w kostkę. Łososia delikatnie rwiemy na mniejsze kawałki. Z musztardy, miodu, oleju, soku z cytryny, soli ukręcić gładki sos. Łączymy składniki. Podajemy schłodzoną. 

10 listopada 2017

Tatsoi ( sałata japońska ) z marynowanym tofu.

Jak odkrywam nowe warzywo, owoc czy przyprawę to zaraz zastanawiam się co z tego  ciekawego zrobić. Tym razem jednak bez zbytniego procesu myślowego zrobiłam na szybko przystawkę do obiadu. Taka była potrzeba. Zazwyczaj robię to z pak choi, ale wydawało  mi się że tatsoi jest do niego całkiem podobne, przynajmniej z wyglądu.  Smak okazał się jednak zgoła inny. Japońska sałata, bo taka jest  inna nazwa,  to warzywo azjatyckie o dość ostrym smaku, przypominającym nieco kalarepkę. Zatem zupełnie inny niż nieco mdłe pak choi. Bogate  jest w witaminy  A, C i K, beta- karoten, ma też wapń, potas, żelazo i fosfor. Całkiem niezły pakunek dobrych rzeczy, nie uważacie ?  
Tym razem do zieleniny dodałam też marynowane, a potem  smażone tofu. Przystawka zyskała na smaku, kolorze i teksturze. Warzywo zielone z usmażonym na chrupko tofu, które po zamarynowaniu i usmażeniu nabiera smaku podobnego do smażonego boczku.czy to nie brzmi ciekawie ? Gdy po raz pierwszy spróbowałam tak zrobionego tofu na wspólnym gotowaniu z Inessą nie mogłam wprost uwierzyć własnym doznaniom.  Tofu smakujące smażonym boczkiem ! I byłam już wtedy świadoma tego jak bardzo smażony, wędzony wcześniej boczek jest szkodliwy dla naszego organizmu. Co prawda z dużą ilością potraw z soją też nie należy przesadzać z uwagi na to, że mogą powodować nadmierne wydzielanie estrogenów w organizmie.  Ale coś trzeba jeść, a taki zamiennik smażonego boczku jest całkiem niezły. I idealny dla wegetarian i wegan. 



Składniki 
1 pęczek tatsoi lub pak choi
2 ząbki czosnku
olej rzepakowy do smażenia

kawałek naturalnego tofu 
parę łyżek sosu sojowego 
2-3 łyżeczki oleju sezamowego 
2 ząbki czosnku
chilli w proszku

czarny lub biały sezam do posypania 

Tofu kroimy w plastry, ale niezbyt cienkie, by podczas marynowania a potem smażenia nie rozpadło się. Marynujemy w mieszance sosu sojowego, oleju sezamowego, drobno pokrojonego czosnku i chilli w proszku. Przez około godzinę. Potem delikatnie osączamy kawałki tofu z marynaty i osuszamy, by podczas smażenia nie pryskało w oleju. Marynatę zachowujemy. Smażymy z obu stron na rozgrzanym oleju rzepakowym. 
Na rozgrzanym oleju rzepakowym szybko smażymy zmiażdżone ząbki czosnku i zaraz dodajemy umytą i wysuszoną sałatę japońską. Smażymy krótko i polewamy marynatą pozostałą z marynowania tofu. 
Podajemy ułożone warzywa na talerzu, a na wierzchu kawałki usmażonego tofu. Posypane sezamem. Lub jak tam wolicie ułożone. 


08 listopada 2017

Czebureki z wieprzowiną.



Byłam na warsztacie kuchni ukraińskiej, gdzie były robione czebureki. To bardzo smaczny rodzaj pieroga z nadzieniem mięsnym lub z serem, smażony w głębokim oleju. To danie regionalne  Tatarów Krymskich. Tatarzy robili je z siekanej baraniny z cebulką i przyprawami. Danie to przejęli Ukraińcy, robią je z wieprzowiną i tartą cebulką albo z białym serem lub żółtym serem.  Czebureki są również robione w czasie postu z kiszoną kapustą. Podczas robienia tych smakowitych pierogów należy pamiętać, by rozwałkować bardzo cienko ciasto i nakładać na nim niewiele mięsnego farszu. Wtedy gdy wrzuca się je na gorący olej smażą się błyskawicznie ! Gdy zrobiłam pierwsze dwa czebureki nie rozwałkowałam za cienko ciasta i wyszły mi za grube. Pierwsze koty za ploty. Kolejne wychodziły coraz lepsze. Najlepsze wyszły mi te ostatnie. Kwestia praktyki. 

Ciasto
3,5 szklanki mąki pszennej
1 jajko
1/2 kostki masła
1 szklanka wrzątku

Ciasto trzeba zrobić wcześniej, bo powinno leżakować co najmniej godzinę w lodówce. Z mąki, jajka, roztopionego masła i szklanki wrzątku wyrabiamy plastyczne ciasto. Trzeba uważać by się nie poparzyć, bo dodaje się gorącej wody do ciasta. Po wyrobieniu wkładamy do lodówki. 

Farsz 
400 gr mięsa wieprzowego ( z łopatki)
1 średnia cebula
sól do smaku
świeżo zmielony czarny pieprz 

olej rzepakowy do smażenia

Mięso wieprzowe mielimy, mieszamy ze startą cebulą surową, solimy i pieprzymy.
Ciasto wyciągamy z lodówki, dzielimy na kawałki wielkości około dwóch orzechów włoskich. Wałkujemy, tak by ciasto było bardzo cienkie. Następnie odkrawamy odpowiedni krążek ciasta przy pomocy średniego lub dużego talerza. Cienką warstwę farszu układamy na połowie placka, nie przy brzegu. Przykrywamy drugą częścią. Sklejamy brzegi dokładnie. Rozgrzewamy na  patelni ( odpowiedniej wielkości, by zmieściły się pierogi - jeden lub dwa ) olej rzepakowy i wrzucamy na pierogi na wrzący olej. Smażymy do lekkiego zbrązowienia i przewracamy na drugą stronę, tak by osiągnąć ten sam efekt. Podajemy gorące. 








07 listopada 2017

Warsztat kuchni ukraińskiej.


Jak wiecie zawsze jestem chętna na nowe smaki i doświadczenia. Na warsztacie kuchni ukraińskiej mieliśmy początkowo robić tylko czebureki. Kiedyś robiłam je z gospodynią Kasią, u której mieszkałam na wakacjach na Podlasiu Hajnówki. Możecie zerknąć - link tutaj. Na miejscu okazało się że Iwona z Czerniowców, oprócz czebureków będzie pokazywać jak zrobić tort "ptasie mleczko". Tort przepyszny, ale dość trudny do zrobienia dla mnie, bo ja rzadko robię ciasta. Oto kilka zdjęć z warsztatów. 






Gotowe czebureki ( powyżej ), czyli duże pierogi smaży się szybko w głębokim oleju. Robiliśmy też wersję z żółtym serem, a dzieci uczestniczące w warsztatach zrobiły wersję z czekoladą. Tam skąd pochodzi Iwona w czasie postu ( prawosławie ) robi się również czebureki , ale z postnym ciastem. Czyli bez masła i jaj. A farsz jest z kapusty kiszonej. Mogą być też z pieczarkami czy białym serem ze szczypiorkiem. 












To był jeden z najlepszych tortów, jakie jadłam. Na delikatnym biszkopcie z masą na bazie żółtek gotowanych z masą z białek, z owocami z puszki z gorzką czekoladą. 




Banany w cieście po wietnamsku

Moja ulubiona słodka przekąska z barów wietnamskich. Niektórzy mówią  że to danie z ich czasów studenckich. No, ja chyba ich podczas studiów...

Wasze ulubione