Kuchnia wietnamska już od jakiegoś czasu nie jest mi obca. Pierwsze sajgonki zrobiłam jak w polskich sklepach pojawił się papier ryżowy :) czyli jakiś czas temu. Były zrobione zgodnie z przepisem na opakowaniu.
Potem trafiłam do sklepu z azjatyckimi produktami spożywczymi na Stadionie Narodowym, który był wówczas wielkim bazarem, raczej azjatyckim niż europejskim ;) może dlatego nazywał się przewrotnie Jarmark Europa? Nazwa jarmark była bardzo adekwatna...
Bogactwo warzyw, owoców morza, ryb, rodzajów makaronów i jeszcze nie odkrytych cudowności mnie zachwycił. Niestety nie za bardzo mogłam się dogadać, kupiłam na czuja mnóstwo zieleniny, bo zaintrygował mnie jej zapach.
A potem spróbowałam PHO BO. Zakochałam się na od razu. Zaczęłam eksperymentować z kuchnią wietnamską, kupować różne składniki w sklepach na Marywilskiej lub w Wólce Kosowskiej. Stworzyłam nawet mały słowniczek produktów i potraw wietnamskich, żeby ułatwić sobie zakupy :)
Jak usłyszałam o warsztatach, które miał prowadzić znany mi już osobiście http://slodkokwasna.pl/ wiedziałam, że muszę na nich być.
W programie były Nem Ram, smażone tofu z Can Ta oraz zawijaski w liściach La Lot. Na początku krótkie wprowadzenie w krainę sosów, olejów, zielenin i innych azjatyckich składników.
Przyszedł czas na robienie NEM RAN, popularnie nazywanych po prostu sajgonkami. Farsz z mięsa wieprzowego z dodatkami w postaci makaronu ryżowego, marchewki, cebuli, sosu rybnego, grzybów mun oraz glutaminianu sodu. Po raz pierwszy spróbowałam tego składnika w czystej postaci. Ma bardzo ciekawy smak przypominający nieco surową polędwicę wołową. Zawijanie farszu w zmoczone płaty ryżowe szło składnie i szybko. Również smażenie oraz krojenie na części.
Przyszedł czas na robienie NEM RAN, popularnie nazywanych po prostu sajgonkami. Farsz z mięsa wieprzowego z dodatkami w postaci makaronu ryżowego, marchewki, cebuli, sosu rybnego, grzybów mun oraz glutaminianu sodu. Po raz pierwszy spróbowałam tego składnika w czystej postaci. Ma bardzo ciekawy smak przypominający nieco surową polędwicę wołową. Zawijanie farszu w zmoczone płaty ryżowe szło składnie i szybko. Również smażenie oraz krojenie na części.
Do tego świetna sałatka z pachnotką fioletową, zieloną, sałatą lodową oraz kolendrą zieloną oczywiście i sos Nước chấm ( złożony z sosu rybnego, cukru, czosnku, soku z cytryny ( lepsza limonka ) oraz wody ).
Już dość najedzeni zabraliśmy się do przygotowania kolejnego dania, czyli smażonego tofu z CAN TA. Can ta to kropidło wodne. Nazwa odpowiada wyglądowi tego zielska :) Wietnamczycy nazywają je po polsku " Warzywo " :) Przygotowując kolejne danie zaczęliśmy od przesmażenia marynowanego wcześniej w przyprawach świeżego tofu.
Smażone tofu z can ta |
To danie zjedliśmy z prędkością światła ;) i z ryżem.
Liście pieprzowca, czyli LA LOT nadziewaliśmy, a raczej farsz złożony z wołowiny z dodatkami był owijany w te zielone listki o wyglądzie serduszek. Były dwie wersje. W jednej dominował smak trawy cytrynowej, a w drugiej curry. Tak nadziane potraktowaliśmy grillem :) i zjedliśmy ze smakiem.
Thit Bo Nuong La Lot |
Czas spędzony w miłym gronie upłynął szybko, może za szybko. Nasiąknięci zapachami i nową wiedzą, zadowoleni i najedzeni zakończyliśmy wietnamską ucztę !
Uczestnicy z prowadzącym ( Marcin w środku w koszulce z napisem o Pho ) |
dzieki za relacje
OdpowiedzUsuńByło super!!! :)
OdpowiedzUsuń