Nareszcie powstała książka, która powinna się pojawić kilka ładnych lat temu. " Słodko-kwaśna historia, czyli wszystko co chcieliście kupić w wietnamskich sklepach, ale baliście się zapytać ", została napisana przez Wietnamczyka Ngo Van Tuonga oraz zilustrowana przez Dorotę Podlaską. Wietnamczykom Polska kojarzy się ze śniegiem. Dlaczego ? Sama byłam zdziwiona.
Kiedy błądzący jak dziecko we mgle Polacy stawiali pierwsze kroki w sklepach z wietnamską żywnością. Taki znajdował się na Stadionie, blisko dworca Warszawa Stadion. A w nim mnóstwo wszelkiej maści zieleniny, dziwne owoce i warzywa ( kto wie czy to rzeczywiście warzywa czy owoce ), słoiczki z różną zawartością, puszki i sosy w różnych buteleczkach. Oszałamiał ogrom nieznanego jedzenia, czułam dreszcz radości.
sklep na Stadionie |
Ja do tego sklepu chodziłam jak na nieznaną, pełną przepraw, najeżoną nieznanymi przeszkodami przygodę. Odurzał z lekka zapach tego sklepu, z resztą dzisiejsze sklepy wietnamskie pachną podobnie. Nie wiem czy to wynik zmieszania wielu zapachów czy jakiś konkretny zapach jednego produktu. Sprzedawcy wówczas nic nie mówili po polsku albo " to jest dobre " albo " nie umie zrobić ". Ten drugi tekst usłyszałam oglądając paczuszkę z młodym, zielonym ryżem. Wtedy oczywiście tego nie wiedziałam. Już miałam odłożyć na miejsce, ale zobaczyłam wzrok sprzedającej i już wiedziałam że się nie poddam. Tam kupiłam mój pierwszy sos rybny, który tak mi wtedy śmierdział, że go wylałam. Już wtedy kupowałam tam duże paki ryżu jaśminowego i makaron ryżowy. Kupowałam zieloną kolendrę, którą znałam oraz pak choi, o którym przeczytałam w jakiejś ilustrowanej książce z przepisami na wok. Czułam że tam jest ogrom niesamowitych towarów, których ja nie byłam w stanie rozszyfrować. Nie wpadłam jeszcze wtedy na pomysł, by prosić o nazwę wietnamską na kartce. Na Stadion chodziłam wyłącznie na zakupy jedzeniowe do Wietnamczyków, nikt wtedy nie otworzył mi królestwa tamtejszego jedzenia. Widziałam budki z jedzeniem, nazwy po wietnamsku które mi nic nie mówiły. Bałam się wejść i zamówić cokolwiek.
Z żalem żegnałam zamknięcie Stadionu, bo miałam wrażenie że coś bezpowrotnie się kończy, że zniknie to miejsce i oczywiście mój sklep z żywnością. Mówiono już wtedy że większość kupców przeniesie się do Wólki Kosowskiej. Myślałam - gdzie to jest ? Jak zaczęłam pisać ten post to mi się przypomniało, że na studiach podyplomowych o tematyce społeczno- kulturowych problemy wielokulturowości, jakie skończyłam kilka lat temu zrobiłam prezentację o naszych Wietnamczykach. Były tam zdjęcia ukradkowo robione na zwijającym się już stopniowo Stadionie i zdjęcia z imprez z kompleksu świątyń na Zamojskiego. Bywając w tamtych miejscach, których już nie ma, miałam wrażenie że przenoszę się w inne miejsce na ziemi.
Potem nauczyłam się robić sama zakupy, znajdować zupełnie nieznane produkty, gotowe dania jak bunh chung, sałatkę z ze skórek czy sałatkę z flakami, zieleninę, warzywa i owoce. Raz nawet mięso kozy kupiłam i owoc gac, barwiący na czerwono np. ryż. Czasem uda mi się kupić ulubioną pastę mojego syna - mam tep chung.
Albo kupowałam produkty z opisem np " jeść z ryżem " albo z napisami po wietnamsku co za dania można z danej rzeczy zrobić. Czasem w skrócie dostawałam cały przepis na jakieś danie.
suszona wieprzowina |
Ugotowałam zupę z liści z drzewa, jak ją nazwał mój mąż. Ale znajomi i tak mnie pytają, ale jak ty tam to poznajesz, jak kupujesz, co z tego robisz.
Teraz mogę im polecić książkę, którą już przeczytałam. Oprócz wspomnień Wietnamczyków, którzy związali swe losy z Polską, są tam opisane warzywa, owoce, zieleniny, gotowe produkty, sosy i inne smakowitości, które można dostać w sklepach wietnamskich. Ale nie jest to suchy opis, tylko barwna historia, okraszona różnymi zabawnymi dygresjami. Część opisująca produkty jest ujęta na zasadzie przewodnika. Jest tam też kilka typowych potraw wietnamskich, część już jest znana większości jak sztandarowa zupa PHO czy tzw sajgonki. Z książki dowiedziałam się kto taką nazwę wymyślił dla tego dania. Mało kto z Polaków wiedział że są to Nem. Większość do tej pory nie wie. I tak sobie myślę, że czas już najwyższy by Polacy dowiedzieli się o tym jaka społeczność mieszka obok nich. Że tekst " idę do Chińczyka" jest po prostu śmiechu wart, bo w większości pracują tam Wietnamczycy i oni dla nas gotują. Warto poznać oryginalną kuchnię wietnamską, bo dania typu kurczak słodko-kwaśny czy wieprzowina curry czy kurczak w cieście, to dania typu pol-viet i coś tam jeszcze azjatyckiego. Na szczęście coraz więcej jest miejsc, gdzie można kupić takie dania.
A tym którzy lubią gotować polecam wybrać się do jednego ze sklepów wietnamskich z żywnością i zaszaleć z książką w ręku. Sklepy są w podwarszawskiej Wólce Kosowskiej, oraz w Warszawie na targowisku na Bakalarskiej i na Marywilskiej. Zazwyczaj robię zakupy w Wólce jadąc po drodze do rodziców.
Korzystając z książki można sobie pozwolić na komfort nie błądzenia we mgle, jak to było mnie dane już ponad piętnaście lat temu. Warto kupić kilka składników i w domu ugotować coś wietnamskiego. Ja przymierzam się do ugotowania zupy bun bo hue, bo kiedyś spróbowałam i bardzo mi smakowała. Mam ochotę również kupić super gorzką balsamkę i nadziać ją mięsem, choć przyznam że chętnie bym spróbowała tego dania w jednej z restauracji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz