Strony

30 września 2015

Afryka. Orzechowa zupa kongijska.

To danie szczególnie dla tych co lubią masło orzechowe. Jest sycąca, aromatyczna i w kolorach polskiej złotej jesieni. Jednak z polskimi smakami niewiele ma wspólnego. Przepis pochodzi z kuchni kongijskiej. Zawiera typowe jej składniki jak bataty czy masło orzechowe oraz  specjalny dodatek, a mianowicie FUFU. I tu niespodzianka. Fufu może być robione z manioku, kukurydzy,  a ostatnio nawet dostałam fufu z plantanów ! To taki dodatek w formie puree, dodawany do potrawy jak u nas są dodawane ziemniaki.  Tu jest akurat fufu z manioku. Prawidłowo podaje się fufu do gulaszu i potraw z sosami. Prawą ręką się go odrywa od reszty. Kształtuje kulkę i po zrobieniu w niej wgłębienia zgarnia sos i zjada. Na warsztatach kuchni kongijskiej prowadząca Rose zrobiła fufu z kaszy manny ! I było przepyszne.  Tutaj jest relacja z tych pasjonujących warsztatów . 


Składniki
1 duża pierś kurczaka 
1 cebula 
1 mała słodka papryka zielona ( opcja ) 
1 ząbek czosnku
1  mały batat 
2 pomidory
olej do smażenia 
1 szklanka masła orzechowego
pieprz kajeński
chilli mielone, 
świeżo zmielony czarny pieprz 
sól
dodatek 
fufu z manioku

Na mięsie gotujemy bulion- około 2-3 litry. Gdy mięso jest miękkie wyjmujemy je, by ostygło. Do bulionu dodajemy drobno pokrojone bataty i gotujemy do miękkości. Na  patelni na oleju smażymy pokrojoną drobno cebulę, dodajemy zmiażdżony czosnek i pokrojone pomidory i papryki. Smażymy dość długo , aż uzyska się jednolitą masę. Zamiast pomidorów zimą można dodać koncentrat pomidorowy.  Tą masę dodajemy do bulionu, w którym są już ugotowane bataty i  przecieramy zupę lub miksujemy. Dodajemy masło orzechowe i gotujemy jeszcze 30-40 minut. Po ugotowaniu doprawiamy do smaku. Zupa powinna być dość gęsta i gładka.  Prawie jak sos. Podajemy gorącą z porwanymi kawałkami kurczaka i z fufu obok na talerzyku. Ja podałam razem z zupą. 

28 września 2015

Jesienna przekąska. Gruszki otulone boczkiem.

Słodycz gruszek, tak teraz dostępnych, aż się prosi o stonowanie słonością sera i otulenie wędzonym polskim boczkiem. Gruszki chyba powinny być smuklejsze, ale co tam. Były jakie były. Jesień jest cudowna w swej dostępności do świeżych i dojrzałych owoców i warzyw. W zasadzie tyle ich, że aż trudno się zdecydować czasem. 


4 gruszki 
8 plasterków boczku wędzonego 
4 kawałki sera pleśniowego
1/2- 2/3  szklanki wina białego
czarny pieprz 
olej rzepakowy do natłuszczenia

Gruszki wydrążyć, tak by móc włożyć kawałek sera, ale nie za dużo by gruszka się nie rozpadła. Obrać i koniecznie zostawić ogonek. Ugotować je do miękkości w winie białym z wodą i dodatkiem pieprzu czarnego. Ostudzić. W zagłębienie wsadzić ser pleśniowy. A same gruszki otulić plastrami boczku. Danie nie potrzebuje soli, bo zarówno ser jest dość słony, jak i wędzony boczek. Na lekko natłuszczonej olejem rzepakowym naczyniu do pieczenia układamy na stojąco gruszki. Zapiekamy w temp. 180 stopni C przez około 15 minut. 


Winnica Nad Jarem. Sandomierza czar.

Zawsze chciałam pojechać do winnicy. Nie wiem, może naoglądałam się francuskich albo amerykańskich filmów? Znacie film " Francuski pocałunek " ? Taka historyjka romansowa z winnicą we Francji w tle. Winnica - jako magiczne miejsce gdzieś na uboczu, gdzie czas się zatrzymał, gdzie życie biegnie swoim rytmem. No tak, myślałam - wyjazd na całe wakacje.  I to gdzieś za granicę. Jednak doczekałam się, że winnice powstały w Polsce. A może nie tyle powstały co odrodziły się w okolicy w której niegdyś były. Jak Feniks z popiołów.


Bo na Ziemi Sandomierskiej tradycje winiarskie to XII- XIII wiek, a zostały zaszczepione przez zakon Dominikanów. Przybyli oni do  samego Sandomierza. Pierwsza winnica powstała w samym Sandomierzu, na górze Świętego Jakuba. Potem uprawa winorośli zaczęła przenikać mury klasztorne. Ludność ze stanu rycerskiego, a potem i chłopstwo zaczęli naśladować poczynania mieszkańców klasztorów  i to z dobrym skutkiem.  


Dlaczego tam ? Bo były to tereny gdzie był ciepły klimat, a łagodne zbocza nadwiślańskie temu sprzyjały i oczywiście gleba jaka jest na tym terenie. Potem nastąpiło gwałtowne ochłodzenie klimatu. Najlepsze szczepy niestety wymarły. 


Ale od kilkunastu lat tradycje winiarskie zaczęły znów odżywać na tych terenach. W Sandomierzu i wokół jest obecnie kilka winnic w tym " Winnica nad jarem" w miejscowości Złota, przy drodze Sandomierz- Kraków. I tylko 5 kilometrów od Sandomierza. Właścicielami winnicy są Sylwia i Mateusz Paciura. Na odziedziczonej ziemi dokonali pierwszych nasadzeń winogron odmiany białej. Potem dokupili jeszcze odmiany czerwone. 
 


Pani Sylwia oprowadziła nas po swoim królestwie. Ciekawie opowiadała o szczepach jakie kupili, jakie im wyszły  a jakie nie pasowały. O glebie lessowej, która jest świetna dla winogron i nie wymaga dodatkowego ocieplania.  A okres bez przymrozków trwa dość długo. Teraz posiadają około  2400 sadzonek. I myślą o zakupie kolejnych.


To ulubione miejsce właścicielki Sylwii Paciura, gdzie krzewy lawendy pozwalają na chwilę odpoczynku. Bo praca w winnicy nie należy do łatwych.  Bardzo nasłoneczniony stok powoduje, że praca musi być wykonywana w pełnym słońcu. Większość robót właściciele wykonują sami. 


Takie widoki i efekt pracy w postaci doskonałego wina ten trud wynagradzają. W roku 2013 pierwsze ich wino zostało wprowadzone na rynek.  Od tego czasu winnica ta szczycić się może już kilkoma nagrodami za swe produkty.


Hitem okazało się dla tej winnicy ostatnio wino różowe. Ja spróbowałam również białego. Jako zwolenniczka raczej różowych, w porywach do czerwonych. I białe mnie dosłownie powaliło swym aromatem i smakiem. A aromat ten przypominał mi zapach liści czarnej porzeczki. A ja go uwielbiam ! Oczywiście to wino nie było robione z dodatkiem tych owoców, ani ich liści. To szczep daje tak niesamowity efekt. 


Uznałam, że nasze wina nie są gorsze niż francuskie, włoskie, hiszpańskie czy kalifornijskie. One nie są po prostu znane. A szkoda, bo w niczym im nie ustępują. A może są lepsze ?


26 września 2015

Jesienne kolory. Paprykowy sos uniwersalny.

Ten sos powstał w pełni lata, kiedy było mnóstwo papryk. Jak w piekarniku piekły się faszerowane papryki, wrzuciłam parę papryk dla których nie starczyło już farszu. Z piekarnika wyjęłam lekko zwęglone papryki, cudownie pachnące. Obrane aż się prosiły o obróbkę. I tak powstał pyszny, aromatyczny sos.  


Składniki
2 cebule
2 mięsiste pomidory 
2-3 papryki czerwone papryki
1 ząbek czosnku ( opcja )
szczypta ostrej papryki w proszku
1 łyżka słodkiej węgierskiej papryki w proszku
olej rzepakowy do smażenia
sól do smaku

Paprykę pieczemy w piekarniku przez około 30-40 minut. Wyjmujemy i wkładamy w aluminiową lub foliową torebkę, którą zamykamy i odkładamy na kilka minut. Ten zabieg ma na celu to by skóra z papryki  schodziła łatwiej. Na patelni przesmażamy cebule pokrojone w krążki. Potem dodajemy pomidory i ewentualnie ząbek czosnku. Robiłam dwie wersje i wolę tą bez czosnku. Dusimy tak, by warzywa nie były zbyt żywe w smaku. Dodajemy papryki w proszku. Studzimy. Paprykę obieramy, dodajemy do warzyw duszonych, miksujemy razem i dosalamy do smaku. 


Tak powstał sos uniwersalny który jest świetny do pieczonych i świeżych warzyw, do wędlin. Jest to też idealny sos do placków ziemniaczanych, gdy ktoś nie lubi gulaszowego czy śmietanowego sosu. Jest też świetny do papryk nadziewanych jako sos towarzyszący. W zależności od ilości papryk sos może być bardziej pomarańczowy lub czerwony. 


24 września 2015

Ciasto fasolowe z wodą różaną i pistacjami.

Na spotkaniu autorskim, dotyczącym książki o kuchni okupacyjnej  " Okupacja od kuchni " Aleksandry Zaprutko-Janickiej najbardziej smakowało mi tort fasolowy i kawa z żołędzi. Relację możecie zobaczyć tutaj.  W wersji z książki tort fasolowy z olejkiem laurowym miał udawać ciasto kasztanowe. Niestety nie udało mi się dostać olejku laurowego, dlatego użyłam migdałowego. Taka też wersja była w książce. Ciasto wyszło dobre, ale czegoś mi w nim brakowało. Wieczorna lektura książki o kuchni bliskowschodniej nasunęła mi pewną myśl. Powstało ciasto okupacyjne z nutką bliskowschodnią. 


Składniki
20 dag suchej białej fasoli
3 jaja
15-20 dag cukru
kilka kropel olejku migdałowego
8 łyżek wody różanej 
spora garść pistacji nie solonych

Fasolę namoczyć przez noc w zimnej wodzie. Ugotować tak by była miękka. Odcedzić. Zblenderować na puree. Rozdzielić jajka na żółtka i białka. Żółtka utrzeć z cukrem na biały puch. Dodać do puree. Dokładnie wymieszać razem z olejkiem migdałowym. Białka ubić na sztywną pianę. Wymieszać bardzo delikatnie z ciastem. Wylać na blachę ( to blacha wielkości połowy tradycyjnej blachy ), wcześniej natłuszczonej i wysypanej bułką tartą. Piec 40 minut w temperaturze około 180 stopni C. Nie otwierać w trakcie, bo wtedy ciasto opadnie. Po upieczeniu otworzyć piekarnik, po wyłączeniu prądu lub gazu. Poczekać aż ciasto stopniowo wystygnie. Wtedy nasączamy je wodą różaną i posypujemy pistacjami wcześniej pokrojonymi. Można już takie gotowe, pokrojone niesolone pistacje kupić w sklepach z orientalną żywnością. 




23 września 2015

Kozibród porolistny wskoczył do zupy jesiennej.


Smak tej rzadko spotykanej rośliny poznałam 2 lata temu, kiedy nabyłam ją od znajomej. Tam rosła dziko na jej polu. Tylko zbierać i przetwarzać. Ale może kilka słów o kozibrodzie porolistnym. Zwany też salsefią lub korzonkiem owsianym, często mylony ze skorzonerą, z resztą jej bliska krewna ( jeśli tak można powiedzieć o roślinie ). Jednak ta roślinka bardziej przypomina szczupłe pietruszki w kolorze kawy inki z mlekiem. Ma dużo potasu, żelaza, magnezu, fosforu i soli mineralnych. Świetna dla cukrzyków oraz dla osób z delikatnym układem trawiennym. Obniża poziom złego cholesterolu. Same zalety ! Jedna wada. Trudno ją znaleźć. Będąc w dzikich ostępach warto się rozejrzeć, a nuż nam się objawi ? Czego i Wam i sobie życzę. 


Składniki
4-5 białych  surowych kiełbasek
pęczek kozibrodu porolistnego 
5 średnich ziemniaków
2 łyżki masła
parę łyżek śmietany ( opcja )
1 liść laurowy
sól do smaku
świeżo zmielony czarny pieprz
czipsy z boczku ( opcja )

Gotujemy białą kiełbasę z listkiem laurowym w około 3 litrach wody. Dodajemy pokrojone ziemniaki oraz korzeń kozibrodu. Gotujemy do miękkości. Na maśle dusimy zielone części kozibrodu, wcześniej drobno posiekane.  Zupę szumujemy i pozbawiamy tłuszczu. Gdy warzywa są już miękkie dodajemy podduszone na maśle listki kozibrodu. Dosmaczamy solą. Gotujemy koło 20 minut i lekko blenderujemy wyjmując wcześniej liść laurowy i białą kiełbasę. Można dodać parę łyżek śmietany, ale nie jest to konieczne. Kiełbasę kroimy w plasterki. Można zrobić kilka chrupiących czipsów z boczku. Zupę podajemy gorącą, obficie posypaną czarnym mielonym pieprzem. Z płatkami kiełbasy. 

22 września 2015

Bułgaria w garnku. Gołąbki z kiszonej kapusty według Fiolki.

O kiszonej kapuście w całych główkach przeczytałam już dawno temu- jeszcze w jak byłam w podstawówce. W takim ściennym kalendarzu do zrywania kartek dla gospodyń. Pamiętam siedziałam wtedy na wsi u babi Ani. Na wersalce w dużym pokoju stołowym.  Ten kalendarz był z zeszłego roku i co tu mówić był w formie kartek. Przeglądałam z zainteresowaniem, ale przeważnie kartki z przepisami. Były tam jeszcze horoskopy, rady kosmetyczne i święta narodowe. I zauważyłam przepis na sarmale- rumuńskie gołąbki z kiszonej kapusty. Potrzebna była cała główka kiszonej w całości kapusty. Rozpaliło to moją wyobraźnię.  Uwielbiałam gołąbki, a jak by smakowały takie z kiszonymi liśćmi kapusty ? Na to przyszło mi poczekać kilkanaście lat. Moja upragniona pierwsza główka kapusty kiszonej została kupiona dla mnie przez znajomych u Bułgarów handlujących w Warszawie. Jechałam tak z tą niedużą główką kapusty w reklamówce przez pół Warszawy. Miałam już kapustkę, teraz jak najlepiej ją wykorzystać. Z radą pośpieszyła Fiolka Najderowicz, bo kto jak kto, ale ona zna się na takich wynalazkach. Podała mi świetny przepis na gołąbki w stylu bułgarskim. Są przepyszne. Warto pamiętać, że kiszona kapusta lubi tłuszcz i najlepsze do nich będzie mięso wieprzowe, albo mieszane lecz z przewagą wieprzowego. Pierwotnie też były robione głównie na smalcu i z dodatkiem słoniny. 



Składniki
1 główka kiszonej kapusty
1/2 kg mięsa wieprzowego lub mieszanego 
1/2- 1 szklanki ryżu
1 cebula
2 łyżeczki papryki słodkiej w proszku
1 łyżka przecieru pomidorowego 
olej lub smalec do smażenia 
1 szklanka wody ( bulionu ) 
parę pasków słoniny ( opcja ) 
pieprz czarny
sól
masło 
słodka papryka w proszku


Cebulę drobno posiekać i zeszklić na smalcu ( oleju ). Dodać paprykę w proszku i koncentrat pomidorowy oraz ryż.  Potem dodajemy szklankę wody ( bulionu ). Gotujemy aż płyn wchłonie płyn. Następnie dodać mięso zmielone, sól i pieprz do smaku. Formujemy gołąbki. Układamy w naczyniu do gotowaniu. Na dnie można położyć kilka pasków słoniny dla bezpieczeństwa. Zalać całość wodą lub bulionem do wysokości poziomu gdzie sięgają gołąbki. Gotować należy  na wolnym ogniu, najlepiej przyciśnięte talerzem. Kapusta powinna być miękka. Podajemy gorące oblane  rozpuszczonym masłem z czerwoną słodką papryką w proszku. 

21 września 2015

Gruzińskie przysmaki. Pchali ze szpinaku.


To jest jedna z przekąsek gruzińskich, która bardzo mi zasmakowała. Lepsze są tylko bakłażanowe zawijaski z masą orzechowo -czosnkową w środku. Ale to dlatego, że lubię bakłażany. Przekąskę tą pierwszy raz spróbowałam w restauracji " Tbilisi " , krótko po jej otwarciu. Potrzeba niewielu składników, choć by zrobić je rzeczywiście oryginalne trzeba mieć jeszcze dwie przyprawy, o które w Polsce trudno. Ja mam jedną z nich - UTSHO SUNELI, czyli kozieradkę błękitną. Niestety zmielonego szafranu imeretyjskiego nie udało mi się dostać. Ale przekąska bez tych dodatków też będzie smakowita. A to przez świetne połączenie orzechów i czosnku. Jadłam jeszcze w takiej konfiguracji kuleczki z fasoli szparagowej oraz czerwonej fasoli. 


Składniki
1/ 2 kg szpinaku
1/3 pęczka świeżej kolendry
80-100 g włoskich orzechów
3 ząbki czosnku
1 łyżka octu winnego
1 łyżeczka utsho suneli
1 /2 łyżeczki szafranu  imeretyjskiego
1 /2 łyżeczki zmielonych nasion kolendry
trochę suszonej ostrej papryki,
sól do smaku
pestki granatu do ozdoby

Szpinak opłukać dobrze. Poddusić i po przestudzeniu wycisnąć nadmiar wody. Drobno posiekać. Kolendrę zieloną również drobno posiekać. Orzechy włoskie zmielić, najlepiej w ruskiej maszynce do mielenia orzechów. Dodać zmiażdżony czosnek oraz przyprawy. Solimy do smaku. Dokładnie mieszamy. Formujemy np kulki lub owalne kształty, posypać pestkami granatu. 

20 września 2015

Warsztat kuchni gruzińskiej, czyli jak dobrze zjeść chinkali.

Moją przygodę z innymi kuchniami świata rozpoczęłam nauką robienia chaczapuri, potem był kolejny warsztat też kuchni gruzińskiej w ramach " Historii Kuchennych "w Teatrze Baza. Prowadziła go INGA LOLADZE, współwłaścicielka restauracji " Tbilisi " na ul. Puławskiej w Warszawie. Po kolei wyjaśniła nam tajniki robienia najlepszych dań gruzińskiej, czyli zupy LOBIO, CHINKALI oraz CHACZAPURI.



Tu są różne przyprawy gruzińskie. Czasem można je dostać w Polsce. Np Utsho suneli, to zmielona kozieradka błękitna. Dostępna jest w Gruzji, u nas rzadko. Ciekawy jest też zmielony szafran imeretyjski. Stosowany jest też estragon, między innymi do napojów. Oranżada estragonowa nie ma sobie równych. Lepsza jest tylko ta o smaku śmietankowym. 


Zupa lobio, może być zrobiona na szybko z gotowej fasoli z puszki. Dodatkiem jest cebula oraz oczywiście orzechy włoskie. Orzechy włoskie są bardzo często składnikiem dań gruzińskich. Szczególnie przystawek. Przekąski PCHALI to pasty z warzyw, jak szpinaku, fasolki szparagowej czy fasoli czerwonej ze zmielonymi orzechami włoskimi formowane np w kuleczki. 


Ciasto w Polsce najlepsze  robi się z mąki Szymanowskiej i wody. Wyrabia się go około 20 minut i potem winno leżakować  w lodówce. Ciasto powinno być twarde. 


Placuszek każdy powinien być dokładnie rozwałkowany. Środek powinien być grubszy niż brzegi. A to dlatego by trzymał się od spodu, a brzegi dało się łatwo sfałdować. To nie są małe pierożki, bo średnica ma około 7-8 cm. 


Masa do środka składa się z mięsa, cebuli, kolendry zielonej oraz soli i pieprzu. Co ciekawe nadzienie powinno być dość płynne, jak gęsta zupa. W tym celu dodaje się do masy trochę wody. Ten zabieg służy temu, by podczas gotowania w środku pierożka wytworzył się pyszny rosołek. Cebula musi być posiekana, nie zmielona razem z mięso. Mięso też powinno być raczej posiekane lub zmielone na grubych oczkach. 


Tych zakładek powinno co najmniej 19. Może wydaje się to trudne, ale po jakimś czasie i kilku próbach wychodzi całkiem nieźle.


Po zrobieniu pierożek powinien chwilę leżakować przed wrzuceniem do gorącej wody. W garnku powinno być najwyżej 15 chinkali. 


Prawidłowo podany chinkali powinien być obficie posypany pieprzem. Jest też sposób jedzenia, w zasadzie cała filozofia jedzenia tego pysznego pierożka. Jak widzicie ma on kształt sakiewki. W dobrze zrobionym chinkali w środku, oprócz mięsa znajduje się rosołek. Trzeba chwycić chinkali za ogonek, odwrócić do góry brzuszkiem, wgryźć się w pierożek i wypić rosołek ze środka. Podstawowy błąd to krojenie chinkali nożem. Bezcenny płyn wylewa się na talerz, a patrzący na to Gruzini rwą włosy z głowy. No, może trochę przesadziłam. 


Chaczapuri to po prostu twaróg z chlebem. Takie okrągłe  placuszki z serem w środku, to wersja  imeretyjska. Choć mogą być inne kombinacje, np bardzo dobra wersja adżarska w kształcie wrzeciona z sadzonym jajkiem na wierzchu, albo ulubiona przez nas też Kubdari z nadzieniem z mięsa- przysmak z ze Swaneti. 


W domowej kuchni placuszki piecze się na natłuszczonej patelni z dwóch stron. Placek powinien być mięciutki. Nie sztywny. 


W domowym chaczapuri farszu z sera powinno być tyle ile ciasta, jednak w wersjach restauracyjnych sera jest o 1/3 mniej. 


I na koniec warto wspomnieć o wielkiej miłości Gruzinów do wina. A  oto jest ulubione wino Stalina. Nie powiem, całkiem dobre. Aż mi się dziwnie zrobiło, jak pomyślałam, że mogło mi smakować to samo wino co jemu.

19 września 2015

Wietnamskie inspiracje pastą Mắm tép chưng.

Wizyta na Marywilskiej albo w Wólce Kosowskiej zazwyczaj tak się kończy. Zawsze jest kupowany świeży kawałek tofu lub dwa,  paczka pak choi i jeszcze pęczek kolendry. I oczywiście mnóstwo wietnamskiej zieleniny. Czasem można dostać kozinę, albo gołąbki. Kilka razy kupiłam coś nie wiedząc bardzo " z czym to się je ". Proszę wtedy o ich wietnamską nazwę, a potem następuje proces poszukiwań wśród znajomych Wietnamczyków i Polaków i szukanie w internecie. Tym razem kupiłam też pastę MAM TEP CHUNG. To pasta z małych krewetek z wieprzowiną. Niesamowite połączenie. Mogę śmiało stwierdzić, że niesamowicie pyszne połączenie. Można jeść, po podgrzaniu nawet z samym ryżem. Niestety potem już nie udało mi się kupić tej pasty. Ale od znajomych Wietnamczyków dostałam przepis na ten smakołyk i będę chciała zrobić tą pastę. Nie będzie to łatwe, bo składnik - pasta krewetkowa lub fermentowane krewetki zalatują podobno niesamowicie. To może być wyzwanie, najbardziej dla sąsiadów. 


Składniki
8 pak choi małych
2 łyżki  pasty MAM TEP CHUNG
1 kawałek tofu
1 cm imbiru
1 cebula
sos rybny

dodatki
ryż jaśminowy
kolendra
cytryna
sriracha
chili 

Na patelni smażymy cebulę pokrojoną w kostkę. Dodajemy drobno pokrojony imbir oraz Mam Tep Chung. Chwilę smażymy razem. Dodajemy pokrojone w kostkę tofu. Doprawiamy sosem rybnym.  Gdy już tofu wchłonie smaki i zapachy dodajemy pak choi i krótko smażymy. Serwujemy gorące  z ryżem jaśminowym, posypane kolendrą, z dodatkiem soku z cytryny, sosem sriracha lub tajskim chili. 

Dolce vita. Szybka przekąska z figami.

Świeże figi, gdy się już pokażą wzbudzają czasem niemałe emocje. Pamiętam jedną z rozmów w grupie społeczności wirtualnej. Gdzie można je dostać, w jakiej cenie, czy są dobre, czy są dojrzałe, skąd przyjechały. A mogą przyjechać z Grecji. Gdy byłam w Grecji - właśnie we wrześniu widziałam drzewa figowe. Jak to odkryłam ? Po prostu weszłam w kilka rozwalonych owoców na ziemi. Jak zaczęłam im się przyglądać to odkryłam figi. Spojrzałam w górę, a tam drzewo aż uginało się od soczystych owoców. Wzbudziło to moje zdziwienie, bo ja dotychczas widziałam figi tylko w formie suszonej w postaci skamieniałych owoców nawleczonych na bawełnianą nitkę. Czasem z zawartością  w postaci małych robaczków.
Moje pierwsze figi, kupione w Polsce parę lat później zrobiłam bardzo fikuśnie. To były takie małe babeczki z figą i nadzieniem z sera. Bardzo pracochłonna to była metoda. Wyszły pyszne i zniknęły zaraz z talerza. Cały dzień robienia i moment pałaszowania. Tym razem zrobiłam je szybciej i prościej. Efekt szybki i przepyszny. 


Składniki 

8-10 świeżych fig
8-10 łyżek ricotty
2 łyżki miodu 
duża garść orzeszków pinii

Figi nacinamy na krzyż, układamy w naczyniu na papierze do pieczenia. Wkładamy do piekarnika na około 20 minut w średniej temperaturze, tak by brzegi nacięte rozchyliły się pod wpływem gorąca. W tym czasie mieszamy ricottę z miodem. Orzechy piniowe prażymy na suchej patelni. Trzeba pilnować, by się nie przypaliły. Wyjmujemy z piekarnika i w każde powstałe wgłębienie wkładamy po łyżeczce ricotty z miodem. Posypujemy orzeszkami. Można jeszcze polać figi miodem po wierzchu. Teraz może być np. miód wrzosowy lub z koniczyny. 

15 września 2015

Śliwkowy raj koło Szydłowa.


O tym jak trafiłam do raju śliwkowego chciałam opowiedzieć już dawno.
To był czas wakacji. Upalny sierpień. Dłuższe podróże lepiej zostawić na późne popołudnie, kiedy żar z nieba mniejszy. Wyjechaliśmy po południu. Wieczorem powitały nas całe połacie drzewek, tylko nie widziałam jakich. Było już zbyt ciemno. Rano wybraliśmy się do Szydłowa po zakupy na śniadanie. A tam na targu mnóstwo śliwek ! Różnych, różniastych jak to się mawia. I jeszcze wędzone na wagę. Ale nie kalifornijskie ! Wędzone śliwki odmiany CACANSKA RANA. Pani sprzedająca zachwalała jako miejscowy specjał. Niesamowity smak i zapach ! Owoce wędzi się w gorącym dymie  dębowym, bukowym lub z drzewek owocowych.



Oczywiście kupiłam trochę wędzonych i kilo świeżych tej samej odmiany. Ale to był już prawie koniec jej owocowania, a szkoda, bo to wyjątkowo smaczna odmiana. Dostaliśmy jeszcze trochę od gospodarza, u którego mieszkaliśmy pośród śliwkowych pól.  Słodycz zamknięta w niepozornym owocu. Tak to był śliwkowy raj właśnie.


Potem trzeba było się przerzucić na inne odmiany. Na szczęście stoisk z innymi śliwkami nie brakowało. Wszak to zagłębie śliwkowe. Jest też produkt regionalny - śliwowica szydłowiecka. Trzeba pytać, a uda nam się go kupić. 


Na obszarze gminy Szydłów jest mnóstwo sadów i to w większości śliwkowych. Przejeżdżając tamtędy wielokrotnie nie widziałam tego. Co ciekawe produkcja śliwek z tego terenu to prawie 1/5 polskiej produkcji śliwek ! Są to głównie śliwki słodkie jak węgierka zwykła, President czy Cacanska Rana. Czy ktoś w Was kupując śliwki zastanawiał się nad tym, że to nie są jednakowe owoce ? Dowiedziałam się, że w tym rejonie jest uprawiane około 45 odmian śliwek. Ja widziałam tylko kilkanaście. 

Cacanska Rana
Cacanska Lepotica
Mirabelka
Japońska ( Japonka)
President
Renkloda Ulena
Węgierka Dąbrowicka 
Węgierka Zwykła ( bardzo stara odmiana )


Zagłębie śliwkowe w okolicach Szydłowa i w samym Szydłowie. Piękna okolica, kilka fajnych miejsc w pobliżu. Sam Szydłów to klimatyczne miejsce. Wspaniałe mury obronne, które witają przybyszów już z daleka. Brama Krakowska. Cały zespół zamkowy, kilka kościołów  i zabytkowa synagoga. Ale w samym  mieście i okolicy brak restauracji czy baru, gdzie by serwowano jakiekolwiek danie ze śliwek. Absolutnie nic. Postanowiłam sama coś zrobić z miejscowych śliwek. Wykorzystałam śliwki Cacanska Rana w wersji świeżej i wędzonej. Oraz inne produkty, które miałam na wakacjach. 


Składniki
1/2 kg piersi indyka
1 cebula
1-2 wędzone małe oscypki
parę wędzonych śliwek węgierek
kilka śliwek węgierek
1 pomidor
sól morska wędzona na drewnie dębowym
czarny mielony świeżo pieprz
olej do smażenia
wykałaczki 

dodatki 
sezam biały
makaron ryżowy lub z tapioki
orzechy nerkowca

Pierś indyka staramy pokroić się na cienkie plasterki. Lekko rozbijamy i kładziemy wcześniej namoczoną i wypestkowaną wędzoną śliwkę węgierkę oraz kawałek oscypka. Pieprzymy, nie dodajemy soli bo ser wędzony jest zazwyczaj słony. Zawijamy i spinamy wykałaczką.  Cebulę kroimy w kostkę i wrzucamy na olej. Na to kładziemy roladki z indyka i obsmażamy na złoto. Dodajemy wypestkowane śliwki, pokrojone w cząstki oraz obranego ze skóry i pokrojonego pomidora. Dusimy aż smaki się połączą. Kolor sosu wychodzi bardzo ładny. Do sosu dodajemy sól morską wędzoną na drewnie dębowym, w celu pogłębienia dymnego charakteru. Podajemy z makaronem  ryżowym, posypane uprażonymi na suchej patelni sezamem białym i orzechami nerkowca. Można dodać z powodzeniem np. uprażone pestki słonecznika czy inne nasiona.  


W okolicy można też zobaczyć dzikie odmiany śliw, jak ta piękność poniżej.


13 września 2015

Okupacja od kuchni. Spotkanie z autorką w Muzeum Powstania Warszawskiego


Na spotkanie z autorką książki " Okupacja od kuchni " Aleksandrą Zaprutko-Janicką zostało przygotowane specjalne menu degustacyjne, przygotowane na podstawie przepisów z tej książki: 

Pierogi z kaszą jaglaną i miętą
Pierogi ziołowe
Kanapki z pastą ze śledzia
Kanapki z wątróbką i słoniną
Budyń z  kapusty
Marcepanki bez marcepanu
Tort z fasoli
Kawa żołędziówka
Herbata z pokrzywy


Catering przygotowała Justyna Siesicka. Kanapki zrobione na bułkach okupacyjnych. Jedne z pasztetem ze śledzia, a drugie z wątróbką i słoniną. Najwięcej kontrowersji wzbudził budyń z kapusty. Byli jego gorący zwolennicy jaki i przeciwnicy. Najbardziej pozostałym smakowały marcepanki bez marcepanu. 


Tort z fasoli to jak dla mnie strzał w dziesiątkę. Jest to tak dobre ciasto, że z powodzeniem można ją włączyć do diety codziennej. Przepis nie jest trudny. Być może niedługo go zrobię i podzielę się z Wami przepisem. 


Pierogi były w dwóch smakach, dość podobnych do siebie. Kawa z żołędzi była bardzo smaczna, aż sama byłam zdziwiona. Mam na oku miejsce gdzie można pozbierać żołędzie i kawkę zrobię, choć sporo z nią jest roboty. 


Prowadząca spotkanie z autorką Aleksandrą Zaprutko-Janicką ( autorka po prawej ). Obie panie z pasją opowiadały o ciężkim życiu w okupowanej Polsce, o tym jak ludzie musieli sobie radzić z brakiem podstawowych składników, jedzeniem na kartki czy wprost z głodem, szczególnie w miastach. Czarny rynek kwitł.Można było kupić wszystko, kwestia kogo na to było stać. Ciekawa była historia o daniu, które zostało przygotowane przez Powstańców dla Tadeusza " Bora " Komorowskiego.

Gdy przyszłam dwóch starszych panów ( jeden z zdjęcia ) ze sobą rozmawiało dość głośni. Usłyszałam zdanie. " Tylko my dwaj tutaj pamiętamy tamte czasy i co się jadło ". Potem jeszcze rozmawiałam z tym panem przy stole. Nalałam mu kawy żołędzowej, a on powiedział, że pamięta że wtedy piło się kawę zbożową i herbatę z kwiatu lipowego, czasem z dodatkiem mleka. Pan już na spotkaniu wspomniał też o tym jak przewożony był towar do Warszawy. Głównie w ciuchciach, które były tak przerabiane, że miały mnóstwo zakamarków. Podobno można było całą krowę w nich przewieźć. Najwięcej takich działań było wzdłuż szlaków kolejowych w stronę Karczewa, ale też Grójca.

Spotkanie odbyło się w Muzeum Powstania Warszawskiego, w wielkiej sali pod Liberatorem. Zaraz po spotkaniu ustawiła się długa kolejka po autograf do autorki. W książce jest wiele interesujących informacji i garść przepisów kuchni okupacyjnej. Dopiero zaczęłam czytać, ale już mnie wciągnęło.