Słowo " bajgiel " kojarzy mi się z dwoma miastami. Radomiem i Nowym Jorkiem. To drugie można szybko obczaić, ale Radom ? Tak, pierwsze bajgle jadłam w Radomiu i wcale nie przypominają mi tych nowojorskich, ani też obwarzanków krakowskich. Coś w stylu małych obwarzanków nanizanych na sznurki, takie które sprzedają na targach, tylko duży z ciemną skórką. Bez skręceń i posypki. Takich bajgli nie spotkałam nigdzie. W Radomiu ich już się chyba też nie kupi, bo były sprzedawane w jednym sklepie, który już nie istnieje, a budynek zieje pustką i zniszczeniem w samym centrum miasta. Ale, ale wróćmy do Nowego Jorku, tfu... znaczy do Kazimierza nad Wisłą. Przyjechać tutaj, to jak powrócić do czasów dzieciństwa, kiedy zazwyczaj przyjeżdżaliśmy tu z zespołem Pieśni i Tańca Ziemi radomskiej albo z grupą plastyczną ze świetlicy " Puchatek " na plener. Nie było to wtedy miasteczko lansu i super lansu. Zaczynało być modne w latach moich studiów. Czasem tam się kończyło świętowanie zdanego egzaminu. Stare dzieje. Od kilku lat miasteczko przeżywa oblężenie w weekendy, szczególnie letnie i w długie weekendy majowe czy czerwcowe. Przyznam, że ja wtedy akurat je omijam dużym łukiem. Hałaśliwe towarzystwo w ogródkach i w restauracjach. Tłumy na rynku głównym i małym. Wiem, bo raz trafiłam tam w weekend majowy. Jedyne miejsce było przy bulwarach wiślanych, a tam królowało piwo. Widziałam z daleka kilka osób z pracy. Czy to można nazwać wypoczynkiem ? Polecam Kazimierz, ale na tygodniu, a najlepiej w czasie gdy nie ma świąt, ferii, wakacji i długich weekendów. Zwłaszcza tych ostatnich.
W restauracji byliśmy dwa razy, zawsze w okresie zimowym. Trafiliśmy tam przypadkiem, bardzo zziębnięci po zwiedzaniu zamku z deczka już odbudowanego. W menu dania jak opisano z kuchni polskiej i żydowskiej. Za pierwszym razem zjedliśmy czulent, kawior żydowski oraz danie zwane kawiorem wegetariańskim. Czulent całkiem niezły rozgrzał i pokrzepił.
To danie mnie trochę zdziwiło i rozczarowało, bo smak był taki mało wyrazisty. Bardziej smakował mi dodatek do dania czyli cebularz.
Kawior żydowski podany w formie sałatki z luźno podanymi składnikami, a nie w postaci pasty jak ja go serwuję. Przepis na moją wersję jest tutaj.
Za drugą " razą " jedliśmy bajgiel z kawałkami mięsa oraz przepyszna zalewajka kazimierska z kapustą kiszoną, zabielana na drobiowym bulionie. Z pysznymi gęsimi skwarkami. Przyznam że to jedna z lepszych zup jakie kiedykolwiek jadłam. Bardzo podobna do zupy- dania sztandarowego mojej nieżyjącej już teściowej - barszczu z kapusty, który o dziwo wcale nie jest zupą na zakwasie. Na szczęście przepis na to cudo od niej dostałam. A tą zupę z restauracji też chcę odtworzyć w domu, bo jest przepyszna. Zamówiłam ją, bo usłyszałam jak pani ze stolika obok zachwalała ją mężczyźnie siedzącemu naprzeciw niej.
Bajgiel był bardzo smakowity z frykadelkami cielęcymi i indyczymi. Gdy powiedziałam że chcemy oboje spróbować bajgla i zupy podała nam je podzielone. Chyba po raz pierwszy nam ktoś to sam zaproponował. Obsługa kelnerska bardzo miła i pomocna.
W karcie jest kilka ciekawych deserów oraz całkiem niezłe kawy i czekolady pitne. Wybraliśmy paschę, bo lubię próbować ten deser w różnych miejscach i tutaj było całkiem niezłe. Na zdjęciu tylko połowa porcji, bo pani kelnerka spytała czy podzielić również deser. Wersja ze spodem typu oreo.
Restauracja mieści się w ładnym budynku niedaleko dużego rynku, obok małego rynku. Zaraz obok znajduje się budynek, gdzie kiedyś była synagoga. Teraz jest tam Muzeum Żydów Kazimierskich. Z okien restauracji widać ładnie mały rynek oraz Kościół Reformatów.