Wracam z pracy linią numer 141  na Grochów. Na przystanku przy 
Legii wsiada pani koło pięćdziesiątki. Siada przy oknie. Niepozorna 
kobieta. W ręku coś trzyma. Patrzę, a to granat. Nie, nie taki bojowy. 
Granat jadalny. I ona ziarenko  po ziarenku go zjada. Przypomniałam sobie swój 
pierwszy wyjazd do Lwowa. Wycieczka z naszego liceum. Kilka osób z mojej klasy, reszta z  innych. Jak odjeżdżaliśmy z Radomia
 to akurat w radiu leciał przebój " My name is Luka ". Trochę czasu spędziliśmy na
 granicy, jeszcze z ZSRR.  To był listopad 1991 roku. Zapamiętałam, bo urządziliśmy sobie już na miejscu Andrzejki i było dość zimno. Wschód mnie zawsze zaskakuje pogodą, zazwyczaj jest zimniej niż w Polsce w dniu wyjazdu. Wtedy doświadczyłam tego po raz pierwszy.
Było już zimno, ale jak 
pięknie. Zakochałam się we Lwowie od pierwszego wejrzenia. Te ulice, kościoły i 
kamieniczki. Mimo,że zaniedbane i zniszczone. Najbardziej podobała mi się Katedra Ormiańska. Zniszczone kościoły katolickie. Katedra św. Jura. To był też czas zmian. Co chwila spadały z
 budynków albo flagi ukraińskie, albo czerwone. Ale nie czuło się zagrożenia. Jedyne czego
 nie dało się znieść to było jedzenie jakie nam serwowali. Różne 
rodzje dań z kapusty z ziemniakami. Raz nam dali coś w rodzaju 
potrawki z kurczaka. Nawet ładnie pachniało. Ale po jednym kęsie okazało
 się, że kuraki użyte do tego dania zostały porąbane razem z kostkami, 
jak popadnie. Koszmar. Ciągle chodziłam głodna, a w sklepach był niewiele. Zapamiętałam tylko jakieś butelki, chyba z octem i jakieś suchary. Aż zaprowadzono nas na  bazar z owocami i warzywami. Ja kupiłam granaty, a koleżanka owoce
 zwane tam bomba. Podobne do pomidorów, ale słodko - gorzkie. Teraz 
myślę, że to mogły być persymony. I tak to przez cały pobyt jadłam 
granaty. Stąd skojarzenie z panią jedzącą w autobusie granat. Piłam tam pyszną kawę po lwowsku, parzoną w tygielku w piasku, w 
kawiarence, chyba azerbejdżańskiej. Siedzieliśmy na chodniku przed tą 
kawiarenką. Jak wszyscy wokoło. Tam było bardzo dobre ciasto, warstwowe. Pamiętam, że to było śmiesznie tanio dla nas. Mieliśmy pieniądze, ale nie było gdzie ich wydać. A jako atrakcję pokazano nam wieczorem cyrk. Wspominam ten czas spędzony tam jak trochę nierzeczywisty, lekko bajkowy. I niedawno znów wróciłam do Lwowa. Po raz trzeci. 
Ale to już zupełnie inna historia. Podobnie jak pobyt drugi. 
A dla Was kilka zdjęć z ostatniej wizyty we Lwowie. Niestety nie miałam przy sobie lustrzanki. Robiłam zdjęcia komórką. 
A na koniec ciekawostka. Pomnik znanego "ukraińskiego" artysty Nikifora....










Brak komentarzy:
Prześlij komentarz