Strony

23 maja 2016

Wietnamski street food - warsztaty.


Z czym pierwszym kojarzy mi się wietnamskie jedzenie uliczne? Hmmm wcale nie z sajgonkami czy pho bo. Pierwsza myśl, to mnóstwo zieleniny, porwanej byle jak w różnych zestawach do różnych dań. Ale to moje skojarzenie po kilku latach doświadczeń obcowania z tą kuchnią, zarówno w barach czy restauracjach wietnamskich jak i w domu. Kiedyś jedynym daniem wietnamskim jakie znałam  były sajgonki. I to takie pol-viet sajgonki, jak tak teraz to analizuję. Wietnamskie danie nie smakuje jak popularne w barach sajgonki, gdzie większość farszu stanowi wypełniacz warzywny, głównie kapustny. W sumie nie jest źle, dobrze  że nie są to jakieś sztuczne wypełniacze. 


Sajgonka, a raczej  CHA GIO jest dłuższe i chudsze, a w środku mięso stanowi większość farszu. Smakuje też inaczej. Do farszu możemy dodać marchewki, ale warto pokusić się o znalezienie ciekawszych warzyw jak kolczocha jadalnego, taro czy jicama. Kolczoch ( ten zielony z lewej strony ) można jeść na surowo. Taro koniecznie trzeba przetworzyć na ciepło, by go zjeść. Taro na Marywilskiej jest w stałej sprzedaży, kolczoch od czasu do czasu, na jicamę tylko raz trafiłam. 



Tak wiem, że może te sajgonki nie są zbyt ładne, ale smakowały bosko.


Najbardziej chciałam dowiedzieć się jak robi się BANH CUON, czyli wietnamskie naleśniczki ryżowe. Chociaż nazwa nie jest adekwatna, gdyż w skład wchodzi zarówno mąka ryżowa, jak i mąka z manioku. Tu oba rodzaje na zdjęciu poniżej.  


Robiliśmy naleśniczki metodą tradycyjną - czyli na parze. Można co prawda robić je na suchej patelni, ale efekt nie będzie taki sam. Poniżej możecie zobaczyć jak samemu zrobić sobie takie naczynie do ich przygotowania. Pomysłowy Dobromir w narodzie nie zginie. 


Pierwsze próby nie były zbyt udane, ale próbowaliśmy dzielnie. Co najważniejsze, czy wyszły całe czy lekko poszarpane były przepyszne !


Naleśniczki są trochę lepkie i klejące, podawane z mielonym mięsem z grzybami mun i prażoną cebulką oraz zieleniną. Polane aromatycznym sosem. Zdradzę, że w najbliższych planach mam zrobienie tych naleśniczków. 


No i oczywiście jedno z moich ulubionych dań BUN CHA, dziś je smakował prezydent USA Obama. Nie dziwię się, że kupił jeszcze na wynos dodatkowe porcje. 


Bun cha w pełnej krasie. Makaron zwany BUN, grillowany boczek z lekkim węgielkiem najlepiej,mnóstwo zieleniny i sos na bazie sosu rybnego oczywiście. 


Na końcu zrobiliśmy jeszcze deser CHE - dość prosty. Galaretka wietnamska z puszki o kolorze czarnym z bananami, zalana słodkim mleczkiem kokosowym. Ot i cała filozofia. 


A wszystko to działo się w ramach Festiwalu kulinarnego w Muzeum Azji i Pacyfiku. Od dłuższego czasu jest to moje ulubione muzeum, w którym ciągle coś ciekawego się dzieje. Warto śledzić co ma tym razem do zaoferowania :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz